Skip to main content

Niedziela była takim dniem, który absolutnie nie dał odpocząć od futbolu. Kilka dużych hitów wam już opisaliśmy w pierwszej części, ale było ich jeszcze więcej, stąd będzie też i druga… Pierwszą znajdziecie TUTAJ.

West Ham – Tottenham
Po tym, co Liverpool zrobił z Manchesterem United można było w ogóle zapomnieć, że tego dnia był jeszcze inny, nieco mniejszy hit Premier League. Taki akurat na rozgrzewkę. West Ham był po prostu lepszy i tyle. I to nawet mimo tego, że pięciu tych samych zawodników wyszło w pierwszym składzie zarówno z Genk, jak i na derby z Tottenhamem. "Koguty" występują w dużo mniej prestiżowej Lidze Konferencji i tam po prostu jeżdżą głównie zawodnicy rezerwowi przy dużym udziale nastolatków z klubowej akademii. Lo Celso, Gil i Bergwijn grali w czwartek i w niedzielę, ale Nuno Espirito Santo wpuścił ich wszystkich w derbach dopiero po 80. minucie. Tej świeżości jednak nie było widać. Owszem, Tottenham dłużej był przy piłce, ale dwa razy więcej okazji stworzył i tak West Ham (13-7).

Zwycięstwo "Młotom" zapewnił niezawodny Michail Antonio, który oczywiście w swoim stylu popisał się wyjątkową celebracją, prezentując widzom na stadionie… pływanie stylem grzbietowym. Przy kryciu zawalił… Harry Kane, a ten właśnie gol z 72. minuty przesądził o wygranej. To West Ham groźniej atakował. W pierwszej połowie świetnym wolejem popisał się Pablo Fornals, ale jego strzał odbił Hugo Lloris. Również Tomas Soucek miał "na głowie" idealną okazję. Do przerwy Tottenham jeszcze próbował coś zdziałać, kilka razy musiał bronić Łukasz Fabiański, ale po przerwie? Kompletnie nic, absolutne zero strzałów i totalna mizeria. West Ham zajmuje czwarte miejsce w Premier League. Warte odnotowania jest także nieeleganckie zachowanie Cristiana Romero, który prawdopodobnie opluł Pablo Fornalsa przy jednej z akcji. Trudno to było w ogóle wyłapać i zauważyć, ale później na Twitterze zaczęły krążyć powtórki tej sytuacji.

Roma – Napoli
W Rzymie bramek nie obejrzeliśmy. Obie drużyny przystępowały do tego meczu w odmiennych nastrojach. Neapolitańczycy przełamali się w Lidze Europy, dyktując warunki w meczu z Legią, natomiast Roma była świeżo po wstydliwym blamażu w Norwegii, po którym krążyło tylko zdjęcie bezradnego Jose Mourinho w zimowej czapce. Pierwszy raz w tym sezonie drużyna Napoli straciła punkty, ale z takiego obrotu spraw goście mogą się raczej cieszyć, bo Roma miała w tym meczu dwie tzw. "setki". Na plus dla zespołu Mourinho na pewno to, że udało się zatrzymać niezwykle groźnego Osimhena, który szaleje w ataku od początku sezonu. Zajął się tym głównie Gianluca Mancini.

Pierwsza połowa raczej rozczarowała, najlepszą okazję miał Tammy Abraham i to po błędzie Piotra Zielińskiego, który wyglądał w tym spotkaniu dość miernie. Anglik nie trafił w bramkę i to mimo że Ospina w akcji sam na sam już praktycznie leżał, bo "poszedł" w drugą stronę. Roma miała jeszcze jedną doskonałą okazję w drugiej połowie, ale świetny w tym spotkaniu Mancini (wcześniej wślizgiem uratował swój zespół przed stratą gola) nie trafił z główki w idealnej okazji i to z sześciu metrów. Ospina mógł się tylko patrzeć i najwidoczniej wymodlił, że piłka minęła słupek. Roma była lepsza w drugiej połowie. Pod koniec meczu z czerwoną kartką wyleciał Jose Mourinho, a już po ostatnim gwizdku czerwoną kartkę otrzymał także Luciano Spalletti, który ironicznie bił brawo sędziemu, choć sam stwierdził, że… to nieporozumienie i tak naprawdę to chwalił jego pracę.

Inter – Juventus
Kolejny niedzielny hit Serie A to starcie dwóch ostatnich mistrzów kraju. Juventus bardzo długo przegrywał, ale miał szczęście, że błąd w polu karnym popełnił Denzel Dumfries. Kiedy wydawało się, że Inter wywiezie trzy punkty, to Holender nie popisał się przy wybiciu piłki, dał się uprzedzić Alexowi Sandro, a później po prostu go kopnął. Sędzia obejrzał tę sytuację na VAR-ze i nie mógł nie podyktować jedenastki. Dybala wyrównał więc z karnego w 89. minucie. Wcześniej gola dla Interu strzelił Edin Dzeko. Hakan Calhanoglu uderzył z dystansu, piłka odbiła się jeszcze od jednego z graczy Juve i trafiła w słupek. Trafiła prosto pod nogi Bośniaka i wbił ją do pustej bramki, choć musiał reagować instynktownie i nie było to tak banalnie proste, jak mogło się wydawać. Inter prowadził przez ponad 70 minut.

Spotkanie na pewno nie było jazdą bez trzymanki, Inter raczej do feralnego karnego próbował utrzymać 1:0. Dość powiedzieć, że oprócz trafienia Dzeko – oddał jeszcze tylko jeden strzał celny. Juventus miał tych okazji więcej, ale więcej nie oznacza 7-8, tylko raczej 2-3. Za każdym razem dobrze bronił Handanović. Mecz raczej do zapomnienia, tylko z odnotowaniem wyniku i czerwonej kartki dla wściekłego Simone Inzaghiego, który rzucił chyba jakimś ręcznikem, kiedy sędzia zdecydował, że jednak będzie rzut karny. Derby d'Italia raczej rozczarowały, choć kiedy spojrzałem na statystyki, to zdziwiłem się, że było tam tyle strzałów, bo z przebiegu meczu raczej wiało nudą.

Olympiakos – PAOK
Tu już trochę egzotyki, ale w lidze greckiej też mieliśmy hit. Mistrz mierzył się z wicemistrzem. W XXI wieku było już 21 sezonów. A wiecie w ilu z nich Olympiakos był mistrzem? W 17! Urządził sobie folwark z ligi greckiej, tylko cztery razy w tym czasie wypuszczając tytuł – dwa razy mistrzem był Panathinaikos, raz AEK i raz PAOK. W Grecji liga jest specyficzna, bowiem gra się najpierw fazę zasadniczą (14 zespołów w lidze, 26 meczów), a później tabela dzieli się na pół, a więc na mistrzowską i spadkową. Tam znów gra się mecz i rewanż w tych dwóch małych grupach. W poprzednim sezonie PAOK raz pokonał utytułowanego rywala, raz zremisował i dwukrotnie przegrał, ale i tak nie miał najmniejszych szans w wyścigu, przegrywając aż o 26 punktów. Dwa lata temu było to 18 punktów.

PAOK interesuje nas oczywiście ze względu na Karola Świderskiego, który w sezonie 2019/20 zdobył 14 bramek dla tego zespołu we wszystkich rozgrywkach, a w 2020/21 – 11. To ostatnio gorące nazwisko w naszej reprezentacji i kandydat numer 1, by grać w ataku obok Lewandowskiego. Polak raczej niczym się nie wyróżnił, wszedł na boisko w 59. minucie. PAOK oddał ledwie cztery strzały. Tu było nawet mniej okazji niż w hitach Serie A, ale za to prawie wszystkie konkretne. Trzy gole, dwie poprzeczki i jedna świetna obrona Paschalakisa, czyli bramkarza PAOK-u. Olympiakos ustawił sobie mecz w pierwszej połowie, a w drugiej oddał inicjatywę. Po 30 minutach było już 2:0, a mogło być nawet i trzy, gdyby nie strzał w poprzeczkę. Jeszcze pod koniec doszło do kontrowersyjnej sytuacji, w której zawodnik gospodarzy dotknął piłki ręką, ale arbiter po konsultacji nie podyktował karnego. Olympiakos pozostaje jedynym zespołem niepokonanym w lidze po siedmiu kolejkach.

Zenit – Spartak
Na sam koni
ec dwa słowa o szlagierowym meczu w Rosji. Wprawdzie Spartak w tym sezonie nie spisuje się na miarę oczekiwań, ale było to jednak spotkanie mistrza i wicemistrza kraju. Mecz wpisał się w trend z Manchesteru i Amsterdamu. Skończyło się pogromem. Zenit rozbił Spartak 7:1, umacniając się na pozycji lidera. Moskwianie, którzy kończyli spotkanie w dziesiątkę, zajmują 7. pozycję. Walka o mistrzostwo raczej im nie w głowie, choć na tym etapie rozgrywek rosyjskiej Premier League punktowe różnice nie są jeszcze bardzo duże. Zenit ma 9 oczek więcej niż Spartak. Co ciekawe, wyżej od rywala Legii z grupy Ligi Europy są aż trzy inne zespoły z Moskwy – Dynamo (2.), CSKA (3.) oraz Lokomotiw (6.).

Related Articles