Łukasz Fabiański rozegra swój pożegnalny mecz w kadrze narodowej 9 października z San Marino. Wystąpi w nim od początku i zejdzie prawdopodobnie w 57. minucie, co będzie symbolizowało jego wszystkie występy z orzełkiem. Otrzyma też pamiątową koszulkę z takim numerem – tak informuje portal WP Sportowe Fakty.
8 sierpnia oficjalnie zakończyła się wielka narodowa debata "Szczęsny czy Fabiański", ponieważ ten drugi ogłosił, że kończy reprezentacyjną karierę. Nie była to żadna spontaniczna decyzja. Bramkarz West Hamu w wywiadzie, którego udzielił "Przeglądowi Sportowemu", przyznał, że już kilka lat wcześniej ułożył sobie w głowie plan, że podziękuje po mistrzostwach Europy. Przez sytuację na świecie i przełożony turniej wszystko przedłużyło się o rok, ale była to decyzja podjęta już dawno temu. Niestety zbiegła się ona z fatalną dyspozycją Wojciecha Szczęsnego, który popełnia błąd za błędem. Można tylko przypuszczać, że Paulo Sousa wobec takich baboli młodszego z wiecznie rywalizujących ze sobą – postawiłby na Łukasza. To tylko gdybania, bo Fabiański dawno sobie to postanowił i nie ma szans, żeby go przekonać.
Pytanie było tylko takie, czy otrzyma szansę na oficjalne, meczowe pożegnanie z kibicami reprezentacji Polski. Takie, jakie wcześniej miał Artur Boruc z Urugwajem, czy Łukasz Piszczek ze Słowenią, a więc dwaj zasłużeni zawodnicy dla barw narodowych. Portal WP Sportowe Fakty poinformował, że sprawa jest dogadana i Łukasz wyjdzie między słupkami przeciwko San Marino. Przez sytuację pandemiczną eliminacje są przyspieszone i skrócone o rok, dlatego podczas przerw reprezentacyjnych grało się nawet po trzy spotkania. Teraz czekają nas jeszcze dwie takie przerwy – w październiku i w listopadzie. Podczas tej pierwszej zagramy na wyjeździe z Albanią i u siebie z San Marino. To właśnie w tym drugim meczu Fabiański dostanie szansę pożegnania się na Stadionie Narodowym. W listopadzie jedziemy jeszcze do Andory i gramy ostatni mecz u siebie z Węgrami.
Łukasz Fabiański w kadrze Polski gra od 2006 roku, kiedy to oficjalnie zadebiutował, wchodząc na kilka minut w meczu towarzyskim z Arabią Saudyjską. W 2006 i 2007 roku otrzymywał właśnie szanse w sparingach, a jedyny mecz eliminacyjny, w którym wystąpił, to spotkanie z Sebią (2:2). Wtedy mieliśmy już pewny awans na Euro 2008, bo cztery dni wcześniej Belgów załatwił Euzebiusz Smolarek. "Fabian" przegrywał walkę z Arturem Borucem, który przecież na tamtym Euro uratował nas przed ośmieszeniem. Bronić w poważnych spotkaniach zaczął podczas eliminacji do Euro 2016 – za czasów Nawałki. Wskoczył też do bramki podczas tego turnieju za kontuzjowanego Wojciecha Szczęsnego. Fabiański bronił wtedy już do końca i jest kojarzony głównie z najlepszym dla Polski turniejem w XXI wieku. Wtedy uratował nas w meczu ze Szwajcarią, swoim najlepszym w karierze reprezentacyjnej. W 1/4 rozpłakał się przed kamerami telewizyjnymi, przepraszając, że nie pomógł żadną interwencją przy jedenastkach z Portugalią. Do dzisiaj trwa debata "a co by było, jakby Nawałka wpuścił Szczęsnego" na karne, ale jest ona po prostu głupia. Równie dobrze można wnioskować o powtórkę karnego Błaszczykowskiego.
Jeśli zastanawialiście się, czy warto wydawać kasę i wybrać się na mecz z San Marino, który będzie po prostu kopaniem do jednej bramki, to warto, żeby po prostu w 57. minucie wstać i jak najgłośniej pożegnać oklaskami Łukasza Fabiańskiego, bo to wzór profesjonalisty, na którego mogliśmy liczyć przez dobre 15 lat, nigdy nie narzekał na rolę wiecznego rezerwowego, a wzywany w potrzebie – zawsze gwarantował solidność. No i zakończy karierę z tym San Marino, gdzie kiedyś także uratował nas przed kompromitacją. Dziś bylibyśmy razem z Belgią drużyną, której San Marino strzeliło najwięcej goli w meczach o punkty, czyli trzy. Kiedyś gola strzelił nam Della Valle, a ostatnio Nicola Nanni. Fabiański obronił w 2008 roku karnego Andy'ego Selvy. Byłby to gol na 1:0, a wymęczyliśmy tamten mecz z amatorami, wygrywając ledwie 2:0…