Skip to main content

Legia Warszawa zremisowała na wyjeździe 2:2 ze Slavią Praga w pierwszym meczu fazy play-off Ligi Europy, a Raków Częstochowa pokonał u siebie KAA Gent 1:0 na tym samym etapie play-offów, ale Ligi Konferencji Europy.

Raków Częstochowa nie mógł sobie wymarzyć lepszego debiutu w europejskich pucharach. Piłkarze z Częstochowy w pięciu spotkaniach Ligi Konferencji Europy nie stracili jeszcze żadnej bramki. Tydzień temu wyeliminowali dużo silniejszy Rubin Kazań, a teraz w pierwszym meczu sprawili kolejną niespodziankę i pokonali KAA Gent – 1:0. Wczoraj w Bielsku-Białej stworzyli sobie mniej okazji. Byli jednak do bólu skuteczni, wykorzystując jedną ze swoich nielicznych szans. W sumie oddali tylko dwa celne strzały – Marcina Cebuli na początku spotkania i ten bramkowy Andrzeja Niewulisa już w drugiej. No i jak już wszystkich przyzwyczaili – dołożyli do tego czyste konto. Oczywiście przy wielkiej pomocy wyrastającego na największą gwiazdę drużyny – Vladana Kovacevicia.

W pierwszej połowie częstochowian uratował niezawodny Kovacević. Błąd popełnił Niewulis, który pozwolił piłce skozłować, dał się wyprzedzić Depoitre'owi, a ten wyłożył piłkę jak na tacy do Tarika Tissoudaliego. Izraelczyk miał przed sobą już tylko Kovacevicia, ale nie dał mu rady. Była to zdecydowanie najgroźniejsza akcja w pierwszej połowie. Groźny, ale niecelny strzał z daleka oddał też Milan Rundić, który musiał wejść na boisko w miejsce Arsenicia, bo ten pechowo złamał rękę w nadgarstku. W drugiej połowie raz Rundić ofiarnie interweniował we własnym polu karnym, blokując strzał napastnika gości. To Belgowie grali lepiej, ale też oni popełnili najbardziej kosztowny błąd. Po rzucie rożnym Julien De Sart tak pechowo przeciął podanie po ziemi, że podał piłkę prosto do Andrzeja Niewulisa. Środkowy obrońca i kapitan przyzwyczaił już w pierwszej lidze, że potrafi się znaleźć w polu karnym. Raków miał sporo szczęścia dwie minuty później, kiedy Tissoudali trafił w słupek. W końcówce gospodarze stracili też Wiktora Długosza, który po zderzeniu głowami z rywalem musiał opuścić murawę na noszach. Raków wybronił w dziesiątkę jednobramkowe prowadzenie i pojedzie na rewanż z zaliczką.

Jeszcze trudniejszego przeciwnika miała w Lidze Europy Legia Warszawa. Mistrz Polski stworzył dwie okazje i zdobył dwie bramki. Gospodarze panowali na boisku, stwarzając tych okazji kilkanaście, jednak nie udało im się osiągnąć korzystnego wyniku. Do tego dwukrotnie musieli odrabiać stratę. W Legii ostatnio zawirowania wokół transferu Juranovicia, do tego przed samym spotkaniem wypadł Tomas Pekhart, wcześniej po jednym z treningów legioniści stracili też Bartosza Slisza. Już od 9. minuty Legia powinna przegrywać, ale z bliska fatalnie spudłował Jakub Hromada. Minutę później znów w prostej sytuacji z główki nie trafił Abdallah Sima. Legia miała furę szczęścia, że nie przegrywała, a 10 minut później jedno długie pytanie od Nawrockiego do Emreliego wystarczyło, żeby wyszła na prowadzenie. Zawodnik z Azerbejdżanu zastępował Pekharta w ataku i po trafieniu podbiegł do ławki rezerwowych, odszukał go i uściskał.

Legioniści stracili gola po nieuważnym kryciu przy rzucie rożnym. Wystarczyło podanie po ziemi, Bah pokazał się na pozycję w szesnastce i załadował po oknie. Nikt nie podszedł do zawodnika gospodarzy, który stał sam na 14-15 metrze. Zupełnie niespodziewanie to Legia znów objęła prowadzenie, kiedy to Maik Nawrocki po prostu… wykopał piłkę na pałę przy pressingu przeciwnika. Trafiła ona pod nogi Josipa Juranovicia, a Chorwat popędził dobre 20-30 metrów i sam wykończył akcję. Legia straciła jeszcze gola na 2:2 przed przerwą, a po niej bramki już nie padły. W drugiej połowie Polacy już tylko bronili wyniku i przy jednej czy dwóch akcjach znów mieli sporo szczęścia. Wszystko rozstrzygnie się więc w Warszawie – wystarczy minimalne zwycięstwo. Z przebiegu spotkania, to mistrzowie Polski powinni skakać z radości po takim wyniku. Przypominamy, że gole wyjazdowe w przypadku remisów już od tego sezonu się podwójnie nie liczą.

Related Articles