Wczoraj mogliśmy obejrzeć prawdziwy maraton polskich drużyn w Lidze Konferencji Europy. Najpierw Śląsk Wrocław wygrał na wyjeździe z Araratem Erywań aż 4:2, ale później już worek z bramkami się zawiązał, bo zarówno Raków, jak i Pogoń – zremisowali swoje mecze po 0:0.
Zaczęło się od pojedynku Śląska Wrocław ze zdobywcą pucharu Armenii i czwartą drużyną tej ligi w sezonie 2020/21, czyli Araratem Erywań. To już druga przeszkoda zespołu Jacka Magiery, który wcześniej w I rundzie kwalifikacji pokonał wicemistrza Estonii, czyli Paide Linnameeskond. No i Śląsk rozbudził nasze apetyty dużą liczbą bramek. Co ważniejsze – wypracował sobie zaliczkę przed spotkaniem rewanżowym u siebie. Musi obronić dwubramkową przewagę i najprawdopodobniej zmierzy się w kolejnym dwumeczu z Hapoelem Beer Sheva. Polski zespół wcale w pierwszej połowie nie był lepszy, ale za to skuteczniejszy. Ormianie kilka razy rozgrzali Michała Szromnika, ale stały fragment gry i dośrodkowanie Mączyńskiego na głowę Wojciecha Golli wystarczyło, żeby prowadzić do przerwy.
Później znów lepiej grał Ararat, ruszył do ofensywy i bardzo szybko wyrównał na 1:1. Może się jednak podobać błyskawiczna odpowiedź Śląska Wrocław, bo już dwie minuty później znów to polski zespół prowadził po bardzo ładnej akcji Erika Exposito i dośrodkowaniu do Fabiana Piaseckiego. Dalsza część spotkania to popis skuteczności Roberta Picha. Słowak najpierw minął dwóch rywali i po indywidualnej akcji podwyższył prowadzenie na 3:1. Ormianie zdobyli bramkę kontaktową i przez chwilę poczuli krew, dążąc do remisu, ale w doliczonym czasie Pich wykorzystał kolejne świetne dośrodkowanie Exposito i ustalił wynik na 4:2. Śląsk Wrocław wraca więc do Polski z bardzo korzystnym wynikiem.
Drugim spotkaniem był debiut Rakowa Częstochowa w europejskich pucharach i trzeba przyznać, że był to debiut kiepski. Wicemistrz Polski zremisował 0:0 z wicemistrzem Litwy – Suduvą i przerwał świetną serię polskich drużyn, które odniosły w tym sezonie już sześć zwycięstw z rzędu (trzy mecze Śląska i trzy mecze Legii). Okazji oglądaliśmy tyle, co kot napłakał i nie ma co nawet się na ten temat rozpisywać. Jedyną godną zapamiętania akcją był strzał Marcina Cebuli w pierwszej połowie, po którym powinien pokonać bramkarza rywali i to tyle. Spotkanie było nudne, nic się praktycznie nie działo, Raków niby przeważał, jednak kompletnie nic z tego nie wynikało. Ten strzał Cebuli z pierwszej połowy to bodajże jedyne celne uderzenie na bramkę i to już mówi wszystko o tym pojedynku.
Najtrudniejszą przeszkodę na swojej drodze miała Pogoń Szczecin, która wraca do europejskich pucharów po 20 latach i kompromitacji z islandzkim Fylkirem. "Portowcy" w II rundzie trafili na wicemistrza Chorwacji, a więc Osijek. Żeby pokazać różnicę między zespołami, to Chorwaci w tym okienku wykupili z Teneryfy wypożyczonego wcześniej napastnika – Ramona Miereza – za 2,5 mln euro. Takich kwot u nas się nie wydaje. Trzecia drużyna Ekstraklasy zaczęła to spotkanie bardzo odważnie i ofensywnie. Od początku starałą się zdominować silniejszego przeciwnika i to się udało. Mierez został skutecznie powstrzymany, Osijek nie oddał celnego strzału, a Pogoń stworzyła kilka dobrych okazji. Najlepsze miał Sebastian Kowalczyk, ale dwukrotnie uderzał za lekko. Szczecinianie byli w tym spotkaniu lepsi, dlatego można żałować, że do Chorwacji jadą bez żadnej przewagi.