Giorgio Chiellini i Leonardo Bonucci skutecznie wyłączyli z gry Romelu Lukaku. Włosi pokonali Belgię 2:1 i w całym spotkaniu byli po prostu lepsi od swoich przeciwników. Mancini przechytrzył taktycznie Martineza, a awans do dalszej fazy zapewniły trafienia Barelli i Insigne.
Dla takich meczów siada się wieczorem przed telewizorem i można nawet na moment nie odrywać wzroku. Nikt by się pewnie nie obraził, gdyby obejrzał taki właśnie finał. Obie reprezentacje zagwarantowały znakomite tempo, olbrzymie zaangażowanie i przede wszystkim bardzo dużo jakości piłkarskiej. W tym meczu nie było żadnego próbowania sił, bo Włosi na to nie pozwolili. Pewnie było kilka spotkań, w których oba zespoły stworzyły więcej okazji podbramkowych, ale te biorą się także z błędów w defensywie, a tutaj włoscy weterani tylko się nakręcali, kiedy wybijali z rytmu Romelu Lukaku. Widać było także, że w pełni zdrowy nie jest Kevin De Bruyne. Z jego strony było dużo niedokładności, irytacji i strat. Najgroźniejszym zawodnikiem po stronie Belgów był szalejący na lewym skrzydle Jeremy Doku z Rennes, chłopak z rocznika 2002.
Już w 13. minucie Italia cieszyła się z bramki, jednak okazało się, że piłka po drodze odbiła się od Di Lorenzo i dopiero później trafiła do Bonucciego, więc po analizie VAR odgwizdano spalonego. Włosi jednak cały czas grali lepiej. Na 1:0 trafił Barella, a pięknym trafieniem na 2:0 popisał się Lorenzo Insigne. Przyjął piłkę na własnej połowie, pobiegł dobre 30-40 metrów, minął Tielemansa i strzelił po długim rogu tak, że Courtois nie miał szans.b Przed przerwą wyrównał z karnego Lukaku. Miało się takie poczucie po 45 minutach, że "chcemy jeszcze", bo sam mecz oglądało się po prostu przyjemnie.
Parady bramkarskie? Proszę bardzo. Pofruwał sobie Gigi Donnarumma – najpierw po strzale Kevina De Bruyne, kiedy rozłożył się jak długi i pięknie odbił jego strzał prawą ręką, a później także wybronił sprytny strzał po ziemi od Lukaku. Nie da się zagrać tak, żeby lider rankingu FIFA stworzył sobie 0 okazji podbramkowych, chociaż defensywa Italii robiła co mogła. 10 strzałów Belgów i 5 zablokowanych – ta statystyka jednak coś mówi o jakości ich defensywy. Belgowie byli w stanie pokonać Donnarummę tylko z rzutu karnego po faulu najsłabszego wojownika Manciniego (no dobra, oprócz irytującego z przodu Immobile) – Di Lorenzo. Swoją drogą, Immobile najbardziej popisał się w tym meczu, kiedy najpierw udawał, że został kopnięty i tak bardzo bolała go noga, że omal mu jej nie urwało… a później jakby nigdy nic pobiegł się cieszyć z gola Nicolo Barelli.
Moment kluczowy drugiej połowy? Chyba zablokowany strzał Lukaku przez Spinazzolę, po którym aż ucałował go Chiellini. Spinazzola to największy pechowiec tego ćwierćfinału, bo rozgrywał znakomity turniej i nieatakowany przez rywala upadł na murawę, od razu pokazując, że chce zmianę. Zawodnika Romy zniesiono na noszach. Włosi w półfinale zmierzą się z Hiszpanami i patrząc na formę obu drużyn, to są raczej sporym faworytem, ale jak wiemy – różnie to bywa z faworytami na tym turnieju… W całym spotkaniu oddali może tylko cztery strzały więcej, nie było także specjalnej różnicy w posiadaniu piłki, ale była jedna znacząca rzecz, która rzucała się w oczy. Kontrola tego spotkania. Nawet wtedy, kiedy w ciągu ostatnich 15 minut uruchomił im się typowy, stary włoski styl, czyli leżenie na murawie, wybijanie przeciwników z rytmu i takie irytujące rywali cwaniactwo. Coś, za co można ich kochać lub po prostu nie cierpieć. Włączyli to dopiero na ostatnie 15 minut, bo przecież w całym turnieju raczej odkłamali mit Włochów-cwaniaczków.