Na meczu w Kopenhadze było wszystko. Osiem bramek, komiczny samobój, parady bramkarzy i odkupujący swoje winy Unai Simon. Był też niesamowity come back Chorwatów i przesądzający o losach meczu w dogrywce wyzywany ostatnio Alvaro Morata.
Wynik końcowy tego spotkania to 5:3, ale śmiało mogło tutaj być i jakieś 8:6. Najpierw świetną sytuację miał Koke, później z trzech metrów Morata trafił w Domagoja Vidę i wszystkie memy odżyły. Bo znów mu się nie udało, bo znów zmarnował "patelnię". Napastnik Juventusu zdobył co prawda bramkę, ale po meczu z Polską otrzymywał przykre wiadomości, grożono również jego rodzinie. W radiu COPE wyznał tak: – Po meczu z Polską nie spałem przez dziewięć godzin. Dostawałem groźby i obrażano także moją rodzinę. Dostałem też wiadomość, że ktoś życzy moim dzieciom śmierci. Luis Enrique cały czas mu jednak ufa i broni publicznie w mediach.
Chorwaci w ogóle nie podchodzili pod bramkę przeciwników, ale wcale nie przeszkodziło im to w objęciu prowadzenia. Pedri posłał dość mocne podanie do Unaia Simona, a ten po prostu nie przyjął piłki. Odbiła mu się od sęka i wpadła do bramki. Znawcy ligi hiszpańskiej powtarzali, że u niego tak wielki błąd to nie pierwszyzna. To dziewiąty swojak na tym turnieju. Było ich w 2021 tyle samo, co w całej historii wszystkich poprzednich mistrzostw Europy, a przecież mamy dopiero 1/8. Chorwaci nie oddali nawet strzału, ale w tak kuriozalnych okolicznościach wyszli na prowadzenie, co trochę ich rozochociło. Cieszyli się niedługo, bo przez 18 minut. Jeszcze przed przerwą wyrównał Pablo Sarabia.
W 57. minucie Ferran Torres wrzucił piłkę na głowę zamykającego akcję Cesara Azpilicuety i kapitan Chelsea pokonał Livakovicia. Krycie zgubił Josko Gvardiol i również ten młody, bardzo chwalony w poprzednich spotkaniach chłopak z rocznika 2002 zawalił przy kolejnym trafieniu, tym Ferrana Torresa. Nie poszedł z akcją do końca, dał się w łatwy sposób minąć po długim podaniu i gracz Manchesteru City zdobył bramkę na 3:1. Wtedy wydawało się, że Hiszpanie mogą świętować. Na Euro można robić pięć zmian, a jeśli dojdzie do dogrywki, to sześć i to one pomogły Daliciowi w niesamowitym come backu. Szczególnie szalał Mislav Orsić – najpierw trafił na 3:2, a później posłał wypieszczoną wrzutkę do Mario Pasalicia – piątego gracza Atalanty, który zdobył bramkę na tym turnieju (a gdyby Malinowski strzelił karnego, to mielibyśmy rekord w historii Euro).
Mieliśmy więc dogrywkę, a w niej odkupione winy Unaia Simona. To Chorwaci mieli większą ochotę do gry od pierwszej minuty, bo przecież chwilę wcześniej byli poza turniejem. Na skrzydle cały czas szum robił Orsić. Przed szansą po jego akcji stanął Kramarić i wtedy Unai Simon się zrehabilitował. Trzy minuty później było już 4:3, ale w drugą stronę. A trafił… ten wyśmiewany Alvaro Morata. Trafił i to w jakim stylu. Świetnie przyjął piłkę po dośrodkowaniu Olmo i zapakował lewą nogą pod poprzeczkę. Wynik podwyższył na 5:3 jeszcze Mikel Oyarzabal. Chorwaci mieli jeszcze okazję na gola kontaktowego, ale strzał Budimira minimalnie minął słupek. Pod koniec Chorwaci już słaniali się na nogach i nie byli w stanie odebrać piłki przeciwnikom. Hiszpanie mogli jeszcze strzelić ze trzy razy na 6:3, ale skończyło się jednak na ośmiu golach.
Osiem goli i ośmiu różnych strzelców! Do tej pory najwięcej padło w 1960 roku podczas spotkania Jugosławii z Francją. Wówczas było 5:4 i do wyrównania rekordu zabrakło tu tylko gola.