Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor to powtarzany od lat schemat reprezentacji Polski na wielkich turniejach. Słowacja miała być najłatwiejszym rywalem w naszej grupie, a to Polska okazała się najłatwiejszym rywalem dla nich.
Ondrej Duda, Lubomir Satka, Michał Mak czy Lukas Haraslin okazali się nie do pokonania dla naszych reprezentantów. To my zaczęliśmy lepiej to spotkanie, ale w 18. minucie Mak ośmieszył naszą defensywę, kiedy przedryblował w jednej akcji Bereszyńskiego i Jóźwiaka. Później jeszcze jego strzał próbował zablokować Glik, ale piłka odbiła się w taki sposób, że trafiła w słupek, potem w Wojciecha Szczęsnego i wpadła do naszej siatki. Przynajmniej Szczęsny został pierwszym bramkarzem w historii Euro, który strzelił samobója. Taki jest nasz wkład historyczny z tego spotkania. Po golu Słowacy złapali tak zwany luz, a Polacy zaczęli się spinać, chować i gra szła bardzo topornie. Rywale dostawali mnóstwo miejsca do kontr, formacje były rozproszone, ofensywa nie działała. To Juraj Kucka był bliżej podwyższenia wyniku niż my wyrównania.
Druga połowa zaczęła się idealnie, bo od bramki Karola Linetty'ego. W ogóle zawodnik Torino, który nie mógł się we włoskiej drużynie przebić do pierwszego składu bardzo niespodziewanie otrzymał szansę od Paulo Sousy i to właśnie on dał nam nadzieję na lepszy wynik, a trzy minuty później mógł nawet mieć dublet, jednak trafił prosto w Dubravkę. To był najlepszy fragment gry naszej reprezentacji i kiedy wydawało się, że niedługo jakoś wcisną tego gola na 2:1, bo rywale zostali "zduszeni", to Grzegorz Krychowiak w idiotyczny sposób zawalił mecz…
Czerwona kartka defensywnego pomocnika wywołała falę dyskusji, czy w ogóle powinien wychodzić w pierwszym składzie, skoro w ostatnich spotkaniach nie prezentował się najlepiej. To największy przegrany meczu ze Słowacją. Po tym, jak osłabił drużynę, to chwilę później Milan Skriniar trafił na 2:1, oczywiście przy biernym kryciu naszych obrońców przy stałym fragmencie gry. Sousa pod koniec zrobił zmiany, wprowadzając Puchacza, Frankowskiego, czy na ostatnie pięć minut Świderskiego i Modera. Szczególnie Puchacz po wejściu na boisko był aktywny i próbował się przebijać lewą stroną. Jeden celny strzał w samej końcówce oddał też Karol Świderski. Najbliżej wyrównania był Jan Bednarek, ale jego strzał minimalnie minął słupek Dubravki.
Słabo zaprezentowała się nasza ofensywa. Tylko trzy strzały celne (w tym żadnego Lewandowskiego), banalne błędy w obronie i po raz kolejny zaczynamy turniej z dużo słabszą drużyną w fatalnym stylu. Trzeba będzie znów uruchomić kalkulatory i sięgnąć po różańce w meczu z Hiszpanią, która będzie nam chciała wtłuc, bo w pierwszym meczu też dość niespodziewanie straciła punkty, remisując ze Szwecją. Formuła turnieju sprawia, że trzecie drużyny z grupy mają duże szanse na awans, a my i tak najpewniej odpadniemy. Szkoda gadać.