Skip to main content

Po raz drugi z rzędu Leicester na finiszu ligi traci miejsce w TOP 4, dające prawo gry w Champions League. Rok temu zespół Brendana Rodgersa wyraźnie nie miał już w końcówce sezonu paliwa i stracił czwórkę na rzecz Man Utd. Wczoraj po porażce z Tottenhamem Lisy także pożegnały się z marzeniami – tym razem na rzecz Liverpoolu i Chelsea. To wszystko musi być dla fanów z King Power Stadium bardzo bolesne, bo ich ulubieńcy byli zespołem, który przez 242 dni sezonu zajmował miejsce premiujące grą w Lidze Mistrzów…

W dodatku wczorajszy mecz z Tottenhamem układał się po myśli Lisów. Drużyna Rodgersa prowadziła 1:0 po golu Jamie’go Vardy’ego z rzutu karnego, a potem także 2:1 po kolejnej jedenastce egzekwowanej przez Anglika. W obu wypadkach Vardy sam wymierzał sprawiedliwość po faulach na sobie. Rozkojarzona defensywa Tottenhamu robiła błędy, a ręce zacierali nie tylko fani Leicester, ale także Arsenalu. Na Etihad Stadium Man City gromił Everton, a zatem Arsenal prowadząc z Brighton w takim układzie uzyskiwał awans na 7. miejsce w tabeli, a co za tym idzie – do UEFA Europa Conference League.

Jednak Spurs nie odpuścili. Kasper Schmeichel dwa tygodnie wcześniej świetnymi interwencjami zapewnił Leicester Puchar Anglii, ale tym razem nieco zawiódł. Strzał Harry’ego Kane’a na 1:1 przepuścił między nogami, ale można szukać usprawiedliwień – był zasłonięty. Przy bramce na 2:2 wymówek już nie ma – Duńczyk przegrał fizyczne starcie z Davinsonem Sanchezem i sam wbił sobie futbolówkę do bramki. Tottenham złapał wiatr w żagle i poszedł za ciosem. W końcówce Kane obsłużył podaniem wbiegającego z głębi pola Garetha Bale’a, a Walijczyk trafił na 3:2. W doliczonym czasie gry Bale postawił kropkę nad „i”. Dobił konające Lisy, a przy okazji odebrał resztki nadziei fanom Arsenalu, którzy liczyli choćby na remis na King Power Stadium. Zamiast remisu była wygrana Kogutów 4:2. Liga Konferencji zagości w północnym Londynie, ale nie na Emirates. Arsenal nie zagra w europejskich pucharach po raz pierwszy od ćwierć wieku!

A Leicester po raz drugi przegrywa na finiszu swoją szansę na Ligę Mistrzów. Czy wstawiony do gabloty po raz pierwszy w historii Puchar Anglii skutecznie ociera łzy kibiców? To bardzo wątpliwe. Deja vu sprzed roku musi boleć, tak jak Barcelonę niegdyś bolało deja vu z Rzymu, które przytrafiło się na Anfield.

Porażka Leicester ucieszyła Chelsea. The Blues przegrali swój mecz z Aston Villą i gdyby Lisy wygrały, to drużyna Thomasa Tuchela wylądowałaby na 5. miejscu i w sobotnim finale Champions League grałaby o podwójną stawkę. Tym razem los uśmiechnął się jednak do ekipy ze Stamford Bridge. Nawet jeśli w Porto lepszy okaże się mistrz Anglii, to The Blues i tak zagrają w kolejnej edycji elitarnych rozgrywek. A to był cel nr 1 postawiony przed Tuchelem przez Romana Abramowicza. Cel zrealizowany, choć w ostatnich tygodniach dobrze rozpędzona maszyna zaczęła się dławić – przegrała Puchar Anglii z Leicester, przegrała także ligowe mecze z Arsenalem i Aston Villą.

Na pewno wielkim wygranym ostatnich kolejek sezonu był Liverpool. Jurgen Klopp pozbierał drużynę do kupy i choć obrona ciągle była montowana tyrytytkami, to na finiszu udało się wygrać pięć kolejnych meczów i zdobyć brązowe medale. Dwa miesiące temu zapowiadało się raczej na desperacką walkę z Tottenhamem i Arsenalem o Ligę Konferencji…

Jedynym nie do końca zachwyconym z The Reds w niedzielny wieczór mógł być Mohamed Salah. Egipcjanin nie strzelił żadnej bramki w wygranym 2:0 meczu z Crystal Palace. Kane na King Power Stadium trafił, a tym samym korona króla strzelców Premier League trafiła do Anglika. Prawdopodobnie na pożegnanie, bo sam Kane zapowiedział odejście z Tottenhamu i coraz mocniej puszcza oczko w kierunku Pepa Guardioli i The Citizens. O podpis kapitana Lwów Albionu zabiega podobno także drugi klub z Manchesteru. O transferach będzie jeszcze okazja pomówić, a na ten moment sezon 2020/21 w Premier League należy uznać za zamknięty.

Related Articles