Skip to main content

Tym razem Leicester City nie dało rady Chelsea. "The Blues" wygrali na Stamford Bridge 2:1 i postawili wielki krok w stronę TOP4, dającego prawo gry w Champions League.

Forma "Lisów" ostatnio nie jest najlepsza, a mimo to – po jedynym celnym strzale i pięknym trafieniu Tielemansa – udało się im ostatnio pokonać Chelsea w finale FA Cup i sięgnąć po swoje historyczne, pierwsze takie trofeum. Ten ligowy mecz wyglądał całkiem podobnie… z tym, że tutaj już nikt nie trafił w okienko, a kibice na trybunach byli wyłącznie po stronie gospodarzy. Od początku wszystko, co groźne działo się pod bramką Kaspra Schmeichela.

Duńczyk obronił strzał N'golo Kante, raz też bardzo blisko był Mason Mount. Chelsea do przerwy remisowała 0:0, ale w ciągu całej połowy goście oddali ledwie jeden strzał na bramkę Mendy'ego. Do siatki dwa razy trafił za to Timo Werner, ale za pierwszym razem sędzia boczny podniósł chorągiewkę, a za drugim Niemiec pomógł sobie ręką i VAR trafienie anulował. Chelsea powinna też mieć ewidentną jedenastkę po tym, jak Tielemans sfaulował Wernera w polu karnym, ale w tym przypadku nawalił i sędzia Mike Dean, i później VAR. Gospodarze mieli zdecydowaną przewagę w sytuacjach i kontrolowali to, co dzieje się na boisku. Tylko wynik im się nie zgadzał.

Chelsea nadal była zespołem dominującym od początku drugiej połowy. Nie udało się z akcji, to udało się z rzutu rożnego. Dośrodkowywał Chilwell, przedłużył… Jamie Vardy, a potem piłka trafiła Antonio Rudigera w udo i Niemiec zdobył swoją pierwszą bramkę w tym sezonie. W 66. minucie po głupim faulu Fofany na Wernerze arbiter podyktował jedenastkę. Tę bez problemu na gola zamienił Jorginho, wykonując ją ze swoim charakterystycznym naskokiem. Dopiero później do głosu doszło Leicester. Nadzieję dał Kelechi Iheanacho, trafiając na 1:2 i stając się pierwszym graczem w historii, który strzelił gola w każdy dzień tygodnia w jednym sezonie Premier League. Piłkę na połowie Chelsea znakomicie odzyskał Wilfried Ndidi, posłał tylko jedno podanie do kolegi z reprezentacji i zrobiło się 1:2. To wszystko, na co było stać Leicester. Remis "na nodze" miał jeszcze Ayoze Perez, ale fatalnie spudłował.

"Lisy" utrudniły sobie marsz po TOP4. W tej chwili mają trzy punkty przewagi nad Liverpoolem, bilans bramkowy +19 i czeka ich ostatni mecz z Tottenhamem. "The Reds" mają z kolei bilans +21 i przed sobą mecze z Burnley i Crystal Palace. W Anglii liczy się bilans bramkowy i jeśli drużyna Kloppa po prostu wygra oba mecze, to trudno uwierzyć, żeby Leicester mocno poprawiło swój dorobek spotkaniem z "Kogutami". Wszystko wskazuje więc na to, że gol Alissona był tym na wagę Ligi Mistrzów.

 

Related Articles