Skip to main content

Drużyna Leicester dołożyła kolejne trofeum z czasów najnowszych do swojej gabloty. "Lisy" po przepięknym golu Tielemansa pokonały Chelsea 1:0 i sięgnęły po Puchar Anglii.

Gdyby ktoś napisał scenariusz filmowy na bazie ostatniej dekady z historii Leicester City, to zostałby uznany za wariata, bo użył za dużo patosu i powciskał jakieś nieprawdopodobne historie, które nie miały prawa się zdarzyć. A tymczasem uporządkujmy sobie wszystko, cofając się o nieco ponad dekadę – do sezonu 2008/09, kiedy "Lisy" pod wodzą Nigela Pearsona awansowały do Championsip. W następnym przegrali w półfinale play-offów do Premier League w rzutach karnych z Cardiff. W sezonie 2010/11 klubem rządził już Vichai Srivaddhanaprabha i wtedy rozpoczęły się lepsze czasy. Nigel Pearson odchodził, żeby potem wrócić, awansować do najwyższej ligi i jakimś cudem się w ostatnich kolejkach utrzymać, kiedy wszyscy już spuszczali klub do Championship.

W międzyczasie był też niesamowity mecz play-off, w którym Knockaert miał karnego na awans do finału do Premier League, ale Almunia obronił. Wszystko zwiastowało więc dogrywkę, a wtedy Troy Deeney strzelił niesamowitego gola i pogrążył Leicester. A Nigel Pearson, czyli trener, który stworzył podwaliny pod mistrza Anglii został zwolniony, bo nie potępił zachowania swojego syna, gracza akademii, który razem z dwoma kolegami nagrał ohydną i rasistowską sekstaśmę podczas tournee klubu w Tajlandii. I wtedy do klubu przyszedł Claudio Ranieri, po tym jak ośmieszył się w reprezentacji Grecji, przegrywając z Rumunią, Irlandią Północną, a na deser z Wyspami Owczymi.

Resztę historii wszyscy już pamiętamy. Wspaniałe mistrzostwo Leicester, wstrząsająca i tragiczna śmierć właściciela, a później klub przejęty przez jego syna. Między tajskimi właścicielami a zawodnikami zawsze była wyjątkowa relacja, a po tej tragedii tylko się ona umocniła. Aiyawatt Srivaddhanaprabha został na boisko wciągnięty przez Kaspra Schmeichela. Celebrował ten sukces razem z piłkarzami. Był wyraźnie wzruszony, ściskał się z piłkarzami, podnosił puchar, przytulał go, a nawet… razem z zawodnikami tańczył! Po zaszklonych oczach widać było, jak wiele ten puchar dla niego znaczył.

W całym spotkaniu to Chelsea dominowała, ale w kluczowych momentach świetnie w bramce spisywał się Kasper Schmeichel. Gdyby nie on, to nie byłoby czego zbierać. "Lisy" oddały na bramkę Kepy tylko jeden celny strzał, ale za to w samo okienko w 63. minucie trafił Tielemans. Po niesamowitym mistrzostwie w sezonie 2015/16 pod wodzą Claudio Ranieriego, teraz i Brendan Rodgers zaznaczył swoją obecność pucharem. A może jeszcze dostać się do Champions League. Niedługo drugi mecz z Chelsea. Przegrany najpewniej wypadnie z TOP4. Dla "Lisów" byłoby to bolesne po tym, jak zaprzepaściły szansę w poprzednich rozgrywkach.

Related Articles