Dziś jedno z ostatnich w tym sezonie spotkań ekip z Big Six. Na Stamford Bridge Chelsea zmierzy się z Arsenalem. Oba zespoły są w zupełnie odmiennych sytuacjach. Chelsea szykuje się do finału Ligi Mistrzów i jest niemal pewna miejsca w czołowej czwórce, a Arsenal nie ma już praktycznie szans nawet na awans do europejskich pucharów. Na dziś nazywanie Kanonierów ekipą należącą do Big Six jest de facto wyrazem kurtuazji i docenienia historii klubu – niekoniecznie teraźniejszości.
26 grudnia w Boxing Day Arsenal pokonał na swoim stadionie Chelsea 3:1. The Blues byli wtedy na 8. miejscu i raczej mało kto spodziewał się, że ten sezon będzie dla drużyny Franka Lamparda udany. Arsenal dołował już wtedy i dzięki wygranej próbował wygrzebać się z 15. miejsca! Równo miesiąc później Lampard został zwolniony ze stanowiska trenera Chelsea, a zastąpił go Thomas Tuchel. Niemiec szybko wprowadził drużynę na właściwe tory, wygrywając zdecydowaną większość meczów, przeważnie do zera. W efekcie The Blues mają przed sobą finał Pucharu Anglii (w najbliższą sobotę), finał Ligi Mistrzów (dwa tygodnie później), a w Premier League prawdopodobnie zajmą 3. lub 4. pozycję.
Sam Tuchel ma już na rozkładzie Pepa Guardiolę (dwukrotnie), Diego Simeone (dwukrotnie), Zinedine’a Zidane’a, Carlo Ancelottiego, Jose Mourinho i Jurgena Kloppa. To wszystko w zaledwie kilka tygodni. W Boże Narodzenie po porażce z Arsenalem zapowiadało się na naprawdę mizerny sezon, a może on być jednym z najlepszych w dziejach klubu.
Paradoksalnie od tamtej pory Chelsea awansowała o 4 miejsca w ligowej tabeli, a Arsenal aż o 6, jednak w północnym Londynie każdy z wielką chęcią zamieniłby się z fanem Chelsea. Drużyna Mikela Artety nie ma już szans na żadne trofeum. Tym najważniejszym miała być Liga Europy, której wygranie oznacza przepustkę do Champions League. Arsenal przegrał półfinałowy dwumecz z Villarreal i tylko cudem może jeszcze wślizgnąć się do europejskich pucharów. The Gunners potrzebują samych zwycięstw do końca sezonu oraz wpadek Tottenhamu i Evertonu. Szansa jest raczej iluzoryczna.
Warto przypomnieć, że 1 sierpnia ubiegłego roku Arsenal kończył sezon 2019/20 w bardzo dobrych nastrojach. Kanonierzy w finale FA Cup ograli Chelsea 2:1. Miesiąc później „poprawili” zdobyciem Tarczy Wspólnoty po rzutach karnych z Liverpoolem. Mówiło się, że Arteta nauczył Arsenal bronić i grać z zespołami ze ścisłej czołówki. Cóż jednak z tego, skoro sezon 20/21 nie potwierdził żadnych pochlebnych recenzji pracy Hiszpana. Arsenal może i rzeczywiście traci nieco mniej goli, ale strzela ich też wyraźnie mniej, a przede wszystkim gra w kratkę. Nawet gdy zagra jeden czy dwa dobre mecze, za chwilę traci punkty z ligowym planktonem. W epoce Wengera brak awansu do europejskich pucharów był nie do pomyślenia. Ba, praktycznie rokrocznie Arsenal grał w Champions League, dochodząc minimum do 1/8 finału. Ostatnie lata do przenosiny do Ligi Europy. Równia pochyła trwa, bo na 99% w sezonie 2021/22 Arsenal pucharowe wtorki, środy i czwartki będzie miał wolne. Tak właśnie plotą się losy londyńskich klubów.
Sam dzisiejszy mecz nie ma ogromnej stawki. Niby Chelsea nie może być jeszcze pewna swojego miejsca w TOP 4. Niby Thomas Tuchel może walczyć jeszcze o ligowe podium. Niby Arsenal żywi się jeszcze lichą nadzieją na Europa Conference League. Niby to wciąż prestiżowe derby miasta. Ale tak naprawdę trudno nie odnieść wrażenia, że karty są już rozdane i nawet jeśli The Gunners jakimś cudem dziś wygrają, to za bardzo emocji w Premier League nam to nie doda. Start spotkania, w którym Willian czy Giroud będą mogli zagrać przeciwko byłym pracodawcą rozpocznie się o 21:15.