W niedzielę o godzinie 17:30 miał się odbyć mecz Manchesteru United z Liverpoolem, nazywany bitwą o Anglię. Nie odbył się jednak przez kibiców gospodarzy, którzy wtargnęli na stadion, protestując przeciwko rządom Glazerów. Spotkanie przełożono, choć jeszcze nie wiadomo na kiedy.
Było gdzieś około półtorej godziny do rozpoczęcia spotkania i wtedy dowiedzieliśmy się, że na stadionie Old Trafford znajdują się kibice, choć oczywiście gra toczy się w Premier League od miesięcy przy pustych trybunach. Fani United od dawna protestują przeciwko właścicielom ich klubu, czyli rodzinie Glazerów. Amerykańscy biznesmeni zrobili sobie z klubu prywatny folwark, ale w przeciwieństwie do sąsiadów z City – wypompowują z niego całą kasę, a nie wkładają. W proteście uczestniczyć miało blisko 10 tysięcy osób – część na murawie, a część przy Old Trafford, a jeszcze część przed hotelem Lowry, w którym urzędowali piłkarze "Czerwonych Diabłów".
Kibice Manchesteru United chcieli pokazać rodzinie Glazerów, że mają dosyć ich wieloletnich rządów i tego, że ci traktują ich ukochany klub jak skarbonkę, z której mogą wyciągać kolejne pieniądze. Specjalnie do tak głośnego protestu został wybrany mecz z Liverpoolem, żeby wzmocnić przekaz. Kilkaset fanów wtargnęło na murawę, mając różnego rodzaju transparenty. Niestety, jak to bywa w takim przypadku, nie obyło się także bez aktów wandalizmu. Nie taki był jednak cel protestu, żeby wszystko zniszczyć, ale zawsze jakaś czarna owca w stadzie się znajdzie.
Wszystko jeszcze dodatkowo spotęgował fakt, że bardzo rzadko wypowiadający się publicznie Joel Glazer "uruchomił się" na czas utworzenia Superligi, mówiąc, że to nowy rozdział europejskiego futbolu i zwiększenie finansowego wsparcia w piramidzie piłkarskiej w Europie. Wszyscy jednak doskonale się zorientowali, że Glazer poziom sportowy tak naprawdę ma w poważaniu, ale wyczuł, że to dobra okazja do jeszcze powiększenia dojnej finansowo krowy. Do tego Glazer został mianowany wiceprezesem całego projektu.
To miało być ważne spotkanie w kontekście tytułu mistrzowskiego. Jeśli Liverpool by w niedzielę wygrał, to Manchester City mógł już wtedy świętować tytuł. Mecz miał być przełożony na 19:30, ale nie udało się do tego czasu zaprowadzić porządku. "Czerwone Diabły" mają rewanż z Romą w Lidze Europy, a po zlaniu ich 6:2 w pierwszym meczu – najpewniej czeka ich jeszcze finał tych rozgrywek w Gdańsku. Brakuje więc terminów na rozegranie bitwy o Anglię. Trzeba będzie jeszcze to przedyskutować i na przykład przesunąć mecz Liverpoolu z West Bromem z niedzieli 16 maja na środek tygodnia, a w to miejsce wrzucić zaległość.