Skip to main content

O ile Manchester United ma awans do finału Ligi Europy w zasadzie w garści (wygrana 6:2 w pierwszym meczu z Romą), o tyle Arsenal jest w zupełnie innej sytuacji. By doszło do angielskiego finału w Gdańsku, piłkarze Mikela Artety muszą dziś pokonać zespół swojego dawnego trenera – Unaia Emery’ego. Wystarczy im 1:0, ale czy ktokolwiek wierzy, że The Gunners mogą nie stracić gola w meczu z Villarreal?

Tak czy inaczej – nadzieja fanów Arsenalu nie umarła. W pierwszym meczu na Estadio de la Ceramica sprawy zdecydowanie nie układały się po myśli londyńczyków, którzy szybko stracili gola na 0:1, a po pół godzinie przegrywali już 0:2. Na początku drugiej połowy drugi żółty kartonik obejrzał Dani Ceballos i sytuacja była już naprawdę kryzysowa. Arsenalowi udało się jednak zdobyć bramkę kontaktową po wyczarowanym z kapelusza rzucie karnym. Potem siły się wyrównały, bo także Etienne Capoue obejrzał czerwoną kartkę z kumulacji żółtych. Wynik nie uległ zmianie i sprawa awansu pozostaje otwarta. Jednak mimo porażki podopieczni Artety mogli być zadowoleni z rezultatu, bo ta porażka mogła być znacznie wyższa.

Los jednak był dla Kanonierów dość łaskawy, choćby mając na uwadze wspomniany rzut karny za wyimaginowany faul na Bukayo Sace. Villarreal nie jest też potęgą, która bezlitośnie skarci każdy błąd rywala. Właśnie dlatego, dziś na Emirates Stadium może dojść do comebacku. Szansa na to jest tym większa, że do gry powrócił Pierre-Emerick Aubameyang, który zmagał się z malarią. W pierwszym meczu wszedł raptem na kilka minut. Zabrakło też Alexandre’a Lacazette’a, Kierana Tierney’a, Hectora Bellerina czy Davida Luiza, choć ci dwaj ostatni zasiedli na ławce rezerwowych. Skład Arsenalu mocno zaskoczył i raczej nie napawał kibiców tej drużyny optymizmem. Przed kilkoma dniami w meczu ligowym z Newcastle (wygranym 2:0) zestawienie londyńczyków wyglądało już nieco lepiej. Do pełni szczęścia wciąż brakuje jednak zdrowych Lacazette’a i Tierney’a. Dziś zabraknie także wykartkowanego Ceballosa.

Także Emery ma jednak pewne problemy. Za czerwoną kartkę wisi Capoue, a kontuzjowani są Juan Foyth oraz Iborra. W weekend żółta łódź podwodna ograła Getafe 2:0, a Emery dał odpocząć kilku kluczowym zawodnikom – między innymi Gerardowi Moreno, czyli najlepszemu strzelcowi ekipy.

Oczywiście dla obu zespołów awans do finału to przedłużenie nadziei na Ligę Mistrzów w przyszłym sezonie. Droga przez rozgrywki ligowe jest zamknięta od wielu tygodni. Dużo większe parcie na powrót do elity ma Arsenal, który powoli przeistacza się w klub drugiej kategorii, nieco z przyzwyczajenia traktowany jako członek Big Six. Zastrzyk kasy z UEFA za awans do Ligi Mistrzów pozwoliłby jednak londyńczykom na dokonanie kilku transferów i być może powrót do czasów Arsene’a Wengera. Dziś nawet późny Wenger wydaje się kibicom Arsenalu miłym wspomnieniem, a wielu z nich pewnie po dziesięćkroć zastanowiłoby się przed wygłoszeniem hasła „Wenger Out”. Dziś w przypadku odpadnięcia sezon The Gunners trzeba będzie ocenić jednoznacznie negatywnie. Klubu zabraknie wówczas w jakichkolwiek europejskich rozgrywkach 2021/22. Pozycja Artety będzie tak słaba, jak nigdy do tej pory.

Na korzyść Kanonierów przemawia historia dwumeczów obu tych zespołów. Dwa poprzednie miały miejsce w Champions League. W sezonie 2005/06 Arsenal był lepszy w półfinale (1:0 i 0:0), a trzy lata później również w ćwierćfinale tych rozgrywek (1:1 i 3:0). Od tamtej pory sporo wody upłynęło w Tamizie, ale dziś mimo niekorzystnego rezultatu z pierwszego meczu, wciąż możliwy jest trzeci awans, choć już w dużo mniej prestiżowych rozgrywkach.

Related Articles