Skip to main content

Trzeba przyznać, że takiego obrotu spraw nie spodziewał się nikt. W ciągu zaledwie 48 godzin najpierw ogłoszono powstanie Superligi, co już samo w sobie było trzęsieniem ziemi w świecie futbolu. Wczorajszej nocy projekt praktycznie upadł, co było prawdopodobnie efektem całej masy protestów środowiska piłkarskiego. Wygląda na to, że na jakiś czas temat Superligi mamy z głowy.

Trudno znaleźć jedną bezpośrednią przyczynę fiaska. Protestowali praktycznie wszyscy. Kibice, dziennikarze, UEFA, mniejsze kluby, federacje piłkarskie. Być może jednak kluczowe było to, że głos zaczęli zabierać także sami zawodnicy i trenerzy. Trudno było przemilczeć fakt, że Pep Guardiola, opiekun Manchesteru City, skrytykował projekt, który kilka dni wcześniej współtworzył jego pracodawca. W Superligę uderzali praktycznie wszyscy bez wyjątku. Gary Lineker na Twitterze zadeklarował, że jeśli rozgrywki faktycznie wystartują, to on na pewno nie będzie przy nich pracował.

We wtorkowy wieczór Chelsea rozgrywała swój mecz z Brighton w Premier League. Przed stadionem The Blues zgromadził się tłum protestujących kibiców. Tymczasem z gabinetów prezesów zaczęły powoli, a potem coraz szybciej, dobiegać głosy, że kluby się wahają. A potem ruszyła lawina. Wprawdzie na oficjalne potwierdzenie w postaci komunikatów klubów trzeba było czekać do późnych godzin wieczornych, ale nieoficjalne informacje spływały jedna po drugiej. Chelsea, Man City, Arsenal, Man Utd, w międzyczasie spekulacje o Barcelonie i Atletico, a także dwóch klubach z Mediolanu.

Finalnie oświadczenia wydały „jedynie” kluby angielskie, za to wszystkie zgodnie jak jeden mąż. Ba, Arsenal nawet przeprosił swoich fanów za popełniony błąd. Kwestią czasu wydają się kolejne komunikaty od Hiszpanów i Włochów. Bez angielskiego Big Six projekt stracił jakąkolwiek krztę sensu. Zresztą, Joan Laporta powiedział wyraźnie, że Barcelona przystąpi do Superligi, tylko jeśli socios się na to zgodzą. Czyli nie przystąpi.

Ta rewolucja pochłania także swoje dzieci. Angielskie media informują, że Ed Woodward zrezygnował z funkcji wiceprezesa Manchesteru United. Takie same plotki pojawiły się w kontekście Andrei Agnellego, prezesa Juventusu. Póki co zostały one zdementowane. Mówi się też, że cała ta katastrofa mocno zachwiała stanowiskiem Florentino Pereza, szefa Realu, który swoją twarzą firmował projekt Superligi. Zdaje się, że kolejne dni przyniosą kolejne reperkusje.

Aż dziw bierze, że tak wielkie firmy jak 12 czołowych klubów świata, z tak gigantycznym zapleczem finansowym, nie potrafiło przygotować tego projektu piarowo. Powstanie Superligi ogłaszano w nocy, a prezes Perez zachwalał nowe rozgrywki w programie radiowym, niczym telemarketer najnowszy robot kuchenny. Organizatorzy nie zadbali o jakichkolwiek popleczników, o jakiekolwiek marketingowe przedstawienie produktu, tak by zainteresował kibiców. Ba, nie przedstawili idei nawet swoim pracownikom, skoro weto postawili niebawem nawet zawodnicy i trenerzy! Być może Superliga była przygotowana na batalię prawną z UEFA i miała dwa tiry forsy na przeprowadzenie rewolucji w futbolu, ale nie miała na tyle rozsądku, by w jakikolwiek zapobiec wyłożeniu się projektu już na pierwszym zakręcie. Przedziwne. I nic dziwnego, że rodzące spiskowe teorie.

Faktem jest, że sport zwyciężył – przynajmniej na jakiś czas. Hydrze chciwości prędzej czy później odrośnie łeb, a zapewne i kilka. Dziś dobrze byłoby skupić się na kuriozalnej reformie Ligi Mistrzów, która została już przeforsowana, a która – dziwnym trafem – mocno zbliża się rozgrywki do… nieboszczki Superligi.

Related Articles