Po ubiegłotygodniowej porażce Liverpoolu 1:3 w Madrycie analogie przy dzisiejszym rewanżu nasuwają się same. Dwa lata temu The Reds przegrali w półfinale z Barceloną 0:3, by w rewanżu wygrać 4:0 i awansować do finału, a potem wygrać Champions League. Czy taki comeback może się powtórzyć? Czy na pustym Anfield Road możliwy jest taki magiczny wieczór? Czy Real może tak „sfrajerzyć” jak Barca?
Odpowiedź na te pytania nasuwa się sama. Nie. Ale są też argumenty, które przemawiają za Liverpoolem. Wszak dziś The Reds nie potrzebują wyniku 4:0. Gol strzelony na Estadio Alfredo di Stefano zmienia wiele. Wygrana 2:0 premiuje ekipę Jurgena Kloppa. Poza tym jest jeszcze jedno podobieństwo do tamtego rewanżu z Barceloną. Wtedy też Liverpool borykał się z dużymi problemami kadrowymi – nieobecni byli Mohamed Salah i Roberto Firmino. Dziś jednak cierpi nie atak mistrzów Anglii, a linia obrony, która jest utrapieniem Kloppa od wielu tygodni. Zaczęło się od kontuzji Virgila van Dijka, ale na absencji kapitana i szefa defensywy się nie skończyło. Joe Gomez i Joel Matip także nie są dostępni, a niemiecki trener łata dziury kim popadnie. Doszło nawet do mocno zaskakującego transferu Ozana Kabaka z zamykającego Bundesligę Schalke 04.
Real ma za sobą niezwykle udany tydzień. We wtorek Królewscy w pełni zasłużenie pokonali Liverpool 3:1, a w sobotę ograli 2:1 Barcelonę. Nie było łatwo, ale skuteczna gra w pierwszej połowie wystarczyła do drugiego w tym sezonie triumfu w El Clasico. W efekcie ekipa Zinedine’a Zidane’a znów mocno liczy się w walce o dwa najważniejsze trofea – mistrzostwo kraju i Ligę Mistrzów. W przypadku wyeliminowania Liverpoolu w walce o finał Los Blancos zmierzą się z Chelsea. I będą faworytem.
Zidane świetne wyniki „produkuje” niejako mimo wszystko. Zespół wydaje się najsłabszy personalnie od wielu lat, a jakby tego było mało mnożą się problemy zdrowotne. Eden Hazard praktycznie przez całą kampanię się leczy. Dziś nie będzie także Sergio Ramosa, Raphaela Varane’a i najprawdopodobniej Daniego Carvajala oraz Fede Valverde. Ale skoro z tak przetrzebionym składem dało się pokonać Barcelonę, to dlaczego miałoby się nie udać utrzymać korzystnego wyniku z Liverpoolem?
Kluczem powinna być postawa drugiej linii, a tutaj Zidane może liczyć na swoich najważniejszy żołnierzy – Lukę Modricia, Toniego Kroosa i Casemiro. Kolejnym arcyważnym elementem madryckiej układanki jest Karim Benzema, który dopiero po odejściu z Realu Cristiano Ronaldo pokazał, ile tak naprawdę znaczy. Dziś pół Francji domaga się powołania Benzemy na Euro 2020, a Didier Deschamps pozostaje nieugięty. To jednak temat na osobną opowieść.
Real namęczył się z Barceloną, ale ostatecznie wygrał 2:1. Liverpool miał mniej wymagającego rywala, ale efekt spotkania z Aston Villą był podobny. Podopieczni Kloppa wygrali 2:1 po męczarniach. Zwycięską bramkę dopiero w doliczonym czasie gry zdobył Trent Alexander-Arnold. Ta wygrana jest o tyle ważna, że Liverpool utrzymuje się w grze o TOP 4. Co oznacza miejsce w czołowej czwórce Premier League – nikomu nie trzeba chyba tłumaczyć.
Wiary w awans nie traci Klopp, który potrafi tchnąć ducha w swój zespół i uruchomić w nim pokłady dodatkowej energii. – Musimy spróbować szczęścia. To nasza praca i właśnie z takim nastawieniem przystąpimy do gry. Wynik pierwszego meczu odzwierciedlał naszą grę tamtego wieczoru. Nie było z nami tak dobrze, jak mogło lub powinno być, ale to dopiero pierwsza połowa rozgrywki – powiedział Niemiec.