Skip to main content

Czasem w futbolu stosuje się wyświechtane bonmoty, a pierwszy z brzegu przykład to porzekadło o derbach, które rządzą się swoimi prawami. W miniony weekend w Bułgarii miały jednak miejsce zupełnie szczególne derby, które były czymś zdecydowanie więcej niż zwykłym meczem piłkarskim. Niech to będzie przyczynek do przedstawienia historii CSKA Sofia. A raczej CSKA Sofia i CSKA 1948 Sofia…

Tak, to właśnie te dwie drużyny stanęły naprzeciwko siebie w niedzielę w oficjalnym meczu najwyższej klasy rozgrywkowej Bułgarii. Jak do tego doszło?

Klub CSKA Sofia kojarzy pewnie każdy kibic piłkarski, bo to jedna z najbardziej utytułowanych ekip w Bułgarii. W swojej 72-letniej historii sięgał po mistrzostwo kraju aż 31 razy, dorzucając 11 pucharów. Mało tego, CSKA w latach swojego prosperity potrafiło zaznaczyć swoją obecność także na arenie międzynarodowej, czego dowodem są dwa półfinały Pucharu Europy (1966/67 i 1981/82) oraz półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów (1988/89).

CSKA jako klub wojskowy było beneficjentem żelaznej kurtyny, za którą znalazła się Bułgaria. Darmowe wytransferowanie zawodnika, który w ten sposób odbywał obowiązkową służbę wojskową, było typową praktyką. Z własnego podwórka znamy to też doskonale z przykładu Legii Warszawa. To oczywiście ułatwiało CSKA (wcześniej jeszcze pod innymi nazwami) dominowanie w lidze. Po upadku komunizmu w 1989 roku klub ze stolicy nadal był wiodącą siłą w kraju, choć mistrzostwa przestały wpadać na konto taśmowo, tak jak w latach poprzednich.

Prawdziwe kłopoty zaczęły się na przełomie wieków. W 1999 roku w klubie zmienił się właściciel. Nowym został Wasil Bożkow, bułgarski biznesmen, któremu "zabawka" znudziła się w 2006 roku. CSKA trafiło w hinduskie ręce. Początek nowego właściciela nie był jeszcze zły, bo w 2008 roku udało się zdobyć kolejne mistrzostwo kraju – trzecie w tym stuleciu. Nikt wtedy nie przypuszczał w najczarniejszych snach, że będzie to ostatni tytuł na ponad dekadę. Niestety, mniej więcej na 2008 rok datuje się również początek finansowych kłopotów CSKA. Prezes został oskarżony o wyprowadzenie z klubu kilku milionów lew. Klub z Sofii wyleciał z europejskich pucharów i cudem utrzymał licencję w lidze. Hindus zmył się, sprzedając klub firmie Titan Sport.

Nowego otwarcia nie było. Kilka krajowych pucharów to marna rekompensata coraz większej biedy – zarówno sportowej, jak i organizacyjnej. Widmo bankructwa zaglądało w oczy coraz bardziej. Klub musieli ratować byli zawodnicy, ale i to nie pomogło na długo. Wkrótce po kolejnych zmianach właścicielskich na klub spadł najcięższy cios – degradacja do trzeciej ligi za niespłacone długi.

Światełkiem w tunelu miało być przybycie do CSKA biznesmena Griszy Ganczewa, właściciela wielu dobrze prosperujących firm. Do ratowania klubu zachęcił on również swojego znajomego Juliana Indżowa oraz legendę CSKA, Hristo Stoiczkowa. Ta trójka do dziś posiada łącznie 97% akcji klubu. Pierwszy sezon w nowej rzeczywistości dla klubu był trudny, ale dla drużyny nie. Drużyna oparta na wychowankach i kilku graczach, którzy pozostali w zespole, spokojnie wywalczyła awans do drugiej ligi, bijąc po drodze amatorskich rywali.

Ganczew nie chciał jednak grać zgodnie z zasadami i przebijać się krok po kroku do najwyższej ligi. Przydarzyła się okazja, by przyspieszyć proces. Tą okazją było bankructwo Liteksu Łowecz. Prezes wykupił licencję od "nieboszczyka", by od razu wrócić do elity. Oczywiście pod nazwą CSKA. Z tym jednak nie potrafili się pogodzić kibice. Dla nich takie prawne zagrywki i przeobrażanie się klubu było nie do przyjęcia. W ramach protestu powołali więc do życia klub CSKA 1948, a nazwa nawiązywała oczywiście do roku założenia ich ukochanego klubu. Oczywiście barwy i herb także nie były tu kwestią sporu dla fanów. Drużyna została zgłoszona do czwartej ligi, która jest najniższym poziomem rozgrywkowym w Bułgarii.

I właśnie prężnie działający kibice, wespół z kilkoma sponsorami, którzy także nie poparli działań Ganczewa, doprowadzili CSKA 1948 do błyskawicznych awansów rok po roku. Mało tego, udało im załatwić drużynie grę na Stadionie Narodowym w Sofii! Rozmach z jakim działają fani klubu jest imponujący. Klub ma swoje sekcje juniorskie i jest w pełni profesjonalną strukturą, która rzuciła wyzwanie bogatszemu CSKA Sofii i innym.

W tym sezonie CSKA 1948 jest bowiem beniaminkiem Parvej Ligi, czyli ichniej ekstraklasy. Po czternastu kolejkach klub kibicowski jest na 6. miejscu, a CSKA Ganczewa zajmuje 4. pozycję, grając jednocześnie, z dość marnym skutkiem w fazie grupowej Ligi Europy. W niedzielę CSKA 1948 mogło wyprzedzić w tabeli swojego wroga, ale ta sztuka się nie udało. Wicemistrzowie kraju wygrali 2:0.

Oczywiście taki stan rzeczy nie może trwać w nieskończoność. Oba kluby uważają się za spadkobiercę tradycji CSKA – herbu, barw, trofeów. Sąd w Sofii uznał CSKA Sofia jako oficjalnego sukcesora klubu i przyznał mu prawo do klubowej identyfikacji. Tym sposobem Ganczew zatriumfował. Kibice nie składają broni. Zapowiada się dalsza faza walki o własną tożsamość i historię. Na razie w myśl sądowego wyroku klub powinien zmienić nazwę, barwy i herb na niezwiązane z historią CSKA. Oczywiście de facto dla kibiców oznaczałoby to konieczność rozwiązania klubu.

Przyszłości przewidzieć nie sposób, ale tej historii warto przyglądać się z zaciekawieniem do samego końca. Jednego CSKA, albo drugiego. Bo chyba wszyscy się zgadzają, że na dłuższą metę tego ciągnąć się nie da.

Podobne przykłady zna zresztą i polski futbol. 10 lat temu Górnik Łęczna zmienił nazwę na Bogdanka, co wywołało protesty wśród kibiców, przywiązanych do historycznej nazwy. Powstał więc Górnik 1979 Łęczna, który błyskawicznie wspiął się o dwa szczeble rozgrywkowe wyżej. Kto wie jaki byłby finał tej historii, gdyby ktoś nie stwierdził, że warto jednak wrócić do historycznej nazwy i dać sobie spokój z tym idiotycznym sporem. Kibice wrócili na stadion, a Górnik 1979 swój ostatni sezon zakończył w 2015 roku.

Related Articles