W futbolu częściej wygrywają gospodarze. To oczywistość, choć dla wielu trudna do pojęcia. Boiska wszak wszędzie są prostokątne, bramki tej samej wielkości, a w narożnikach wszędzie stoją chorągiewki. Czy o przewadze gospodarza decyduje brak zmęczenia podróżą, dodatkowe wsparcie kibiców (osławiony dwunastu zawodnik) czy może lepsza znajomość "każdej nierówności" na murawie? Po restarcie rozgrywek w zeszłym sezonie zaobserwowaliśmy wyraźną zmianę w proporcjach zwycięstw gospodarzy. W niektórych ligach po prostu częściej wygrywali przyjezdni. Wskazywało to zatem, że główną korzyścią z grania u siebie jest doping kibiców, który uruchamia większe pokłady mobilizacji, woli walki i pewności siebie, a gościom pęta nogi. A czy początek rozgrywek 20/21 potwierdza, że atut własnego boiska w czasach pandemii przestał istnieć?
Na tapet wzięliśmy czołowe ligi europejskie, Ekstraklasę oraz europejskie puchary. Za nami już całkiem sporo kolejek, więc można mówić o dość reprezentatywnej próbce.
Zaczynamy od ligi najbliższej sercu każdego patrioty. W Ekstraklasie w zeszłym sezonie obserwowaliśmy wyraźny trend przestawienia wajchy w kierunku zwycięstw gości. W tym sezonie od początku na trybunach mogli zasiadać kibice, choć w ograniczonej liczebności. Od października zdecydowana większość spotkań znów grana jest za zamkniętymi drzwiami, a gdy cała Polska wylądowała w czerwonej strefie, sport znów domeną kibica w kapciach. A jakie są liczby? Gospodarze wygrali 24 mecze, przy 21 zwycięstwach gości i 16 remisach. Przewaga miejscowych jest, ale niezbyt wyraźna i w zasadzie do odrobienia w jednej kolejce.
Podobnie jak w Polsce jest też w Hiszpanii, Włoszech i Niemczech, co za chwilę udowodnimy liczbami. Hiszpanie i Włosi wciąż nie zdecydowali się wpuścić kibiców. Niemcy w ograniczonym stopniu zapełniali stadiony, a proporcje były ustalane na poziomie władz samorządowych (landów). Jednak od 2 listopada nasi zachodni sąsiedzi zdecydowali się na niemal całkowity lockdown, więc prawdopodobnie dotknie to także mecze Bundesligi. Tyle teorii, a oto praktyka:
La Liga: 24-16-23
Serie A: 20-10-17
Bundesliga: 17-14-14
W każdej z tych lig, podobnie jak w Ekstraklasie, ciut częściej po trzy punkty sięgają gospodarze. Widać, że remisy są najrzadszym rozstrzygnięciem, co na pewno jest atrakcyjne z punktu widzenia kibica – głównie tego przed telewizorem.
A teraz dwa skrajne przypadki w europejskim TOP 5. Premier League to jak na razie raj dla gości. Za nami sześć kolejek rywalizacji w Anglii, ale dwa spotkania pierwszej kolejki zostały przełożone. Daje to 58 rozegranych gier. Aż 26 z nich wygrali przyjezdni. Gospodarze zwyciężali 19 razy. Było też 13 remisów, choć w dwóch pierwszych kolejkach ani jednego!
Na przeciwległym biegunie Ligue 1. Tu jakby brak kibiców nie wpłynął w ogóle na osłabienie atutu własnego terenu. We Francji gospodarze prowadzą z gośćmi 37 do 24, przy 18 remisach.
Na zakończenie tej analizy jeszcze europejskie puchary. To przypadek specyficzny o tyle, że w niektórych krajach można wpuszczać na stadiony kibiców (oczywiście w ograniczonym stopniu), a w niektórych trybuny wciąż są puste. Oglądając w ostatni wtorek i środę mecze Lokomotivu z Bayernem czy Krasnodaru z Chelsea można było odnieść wrażenie, że powoli wraca normalność. Niestety większość obiektów wciąż świeci pustkami. A jak wyglądają liczby po dwóch kolejkach fazy grupowej? W Champions League niemal na remis (12-9-11), a w Lidze Europy dokładnie na remis (20-8-20). My możemy tylko żałować, że w obu tych dwudziestkach są porażki Lecha…
Z większości powyższych wyliczeń wynika, że atut własnego boiska może i jeszcze się uchował, ale jest zdecydowanie mniejszy niż w czasach przed wybuchem epidemii. To na pewno także wskazówka dla każdego, kto regularnie obstawia mecze.