Skip to main content

2:2 na Anfield i 2:2 na Etihad Stadium. Na Anfield to Manchester City dwa razy odrabiał stratę, teraz zrobił to Liverpool. Po bardzo emocjonującym i pełnym intensywności spotkaniu, wiemy, że nic nie wiemy. Zostało status quo, The Reds nadal muszą się czaić na najmniejszą stratę punktów rywali.

To liga dwóch prędkości, cały czas jedni napędzają drugich. Przed meczem Klopp komplementował Guardiolę, a Guardiola Kloppa. Obaj czują doskonale, co udało im się wypracować i jak nakręca ich wzajemna rywalizacja. Do końca Premier League pozostało siedem kolejek, a mecz na Etihad był takim małym finałem, bo definiował kto dalej będzie gonił, a kto uciekał. Bardziej rozczarowany może być Manchester City, który dwukrotnie wychodził na prowadzenie i szczególnie zdominował gości w pierwszej połowie. Był też minimalny ofsajd Raheema Sterlinga i zmarnowana doskonała okazja w ostatnich sekundach przez Riyada Mahreza. Jeżeli więc ktoś ma tutaj czuć niedosyt, to The Citizens, bo przy odrobinie szczęścia mogli mieć już cztery punkty przewagi i komfort jednej wpadki w siedmiu meczach.

Z wielkim animuszem ruszył Manchester City. Doskonałą okazję już w 5. minucie zmarnował Raheem Starling. Anglik przegrał pojedynek sam na sam z Alissonem. Gospodarze od początku poczuli krew, a Liverpool był zamroczony. Po nieudanym strzale Sterlinga i tak prędko udało się odzyskać piłkę, Bernardo Silva błyskawicznie wykonał rzut wolny. Defensywni pomocnicy, czyli Fabinho i Henderson, zajęli się dyskusją i machaniem rękami po faulu, a to właśnie ta chwila nieuwagi kosztowała ich stratę bramki. Siedem minut później w zasadzie pierwsza ofensywna akcja Liverpoolu od razu zakończyła się golem. Kluczem, a jakże, boczni obrońcy. Dośrodkowanie Robertsona, inteligentne zgranie Arnolda i Diogo Jota pokonał Edersona, chociaż Brazylijczyk śmiało mógł to obronić. Nie było to wybitne wykończenie… zresztą Ederson o mało nie doprowadził do zawału kibiców, kiedy źle przyjął piłkę, Jota już jechał na wślizgu, a on jakby nic podał sobie lajtowo, kiedy piłka już stykała się z linią bramkową.

Pierwsza połowa należała do City i potwierdzili to kolejnymi minutami. To oni bardziej dążyli do zdobycia drugiej bramki. Atakowali wysokim pressingiem, odzyskiwali piłkę na połowie przeciwników. W takiej harówce brylował zwłaszcza Bernardo Silva, który miał aż dziewięć wygranych pojedynków w całym spotkaniu. Czy można posłać podanie, które mija dziewięciu albo dziesięciu przeciwników? Normalnie powiedzielibyście, że nie, ale Joao Cancelo udowodnił, że można. Wypatrzył Gabriela Jesusa i do przerwy mieliśmy 2:1. Jesus to na pewno niespodziewany bohater tego meczu. Po pierwsze, że w ogóle Guardiola wystawił go w pierwszym składzie, a po drugie, że ostatniego gola strzelił 7 stycznia ze Swindon. A tutaj był najbardziej upierdliwym graczem ofensywnego tria i zagrał lepiej niż Foden i Sterling razem wzięci.

Druga połowa to już bardziej aktywny Liverpool. Rozpoczęli od mocnego uderzenia i gola Mane. Niewidoczny i będący ostatnio w gorszej dyspozycji Salah posłał prostopadłe podanie do Mane, a ten pokonał Edersona. Liverpool już na tyle nie pozwalał, ale i tak to gospodarze mieli piłkę meczową pod koniec, kiedy to Riyad Mahrez przelobował Alissona, ale też i bramkę… Algierczyk kilka minut wcześniej dokręcił też piłkę przy rzucie wolnym, trafiając w słupek. Dał dobrą zmianę i mógł zdobyć pierwszą bramkę przeciwko Liverpoolowi w swoim życiu. W głowie włączyłu mu się demony z Anfield, kiedy przekopał nad bramką z rzutu karnego. 2:2 i Liverpool nadal jest w grze, ale ma dużo gorszy terminarz. Na rozkładzie m.in. Tottenham czy podwójne derby – Anglii z United i Liverpoolu z Evertonem. Wiadomo, że to dużo słabsze zespoły, ale derby to jednak derby. Manchester City jedzie na mecz z West Hamem i ma zaległe spotkanie z bardzo niewygodnym dla siebie Wolverhampton. Tytuł może rozstrzygnąć jedna strata punktów.

Related Articles