Skip to main content

Diego Simeone prowadzi Atletico Madryt od 23 grudnia 2011 roku, a właśnie po raz pierwszy w historii jego drużyna nie oddała w meczu ani jednego strzału, wychodząc na mecz ustawieniem 5-5-0. Kevin De Bruyne w końcu przebił ten mur i Manchester City wygrał 1:0.

Ofensywne statystyki Atletico z meczu na Etihad Stadium są porażające. Można je podsumować jednym słowem: nic. Ich celem było po prostu zaryglowanie dostępu do własnej bramki i wywiezienie wyniku 0:0. Z  przodu nie istnieli, mieli może ze dwie kontry. I to by było na tyle. Pierwszy raz za kadencji Cholo Simeone oddali zero strzałów, zatem mieli też siłą rzeczy xG na poziomie 0,0. Nie wykonali też nawet ani jednego rzutu rożnego, Ederson w bramce po prostu się nudził. Atletico zajęło się tylko i wyłącznie murowaniem i do pewnego momentu robili to idealnie. W całym meczu Manchester City oddał tylko dwa strzały celne, oba w wykonaniu De Bruyne, jeden z rzutu wolnego, a drugi to gol po asyście Fodena. Guardiola w 68. minucie zrobił potrójną zmianę, wpuścił Grealisha, Jesusa i Fodena. To właśnie młody Anglik rozruszał ofensywę City i popisał się znakomitą asystą do De Bruyne. Później Pep śmiał się ironicznie, że tym razem menadżer był sprytny, odnosząc się do krytyki dziennikarzy do jego niechętnie dokonywanych zmian.

De Bruyne to autor jedynego trafienia na Etihad Stadium. Skromna wygrana daje przewagę psychologiczną, bo frustracja rosła z minuty na minutę. Kiedy Manchester prowadził już 1:0, to z kolei frustracja przelała się na graczy Atletico. To oni zaczęli prowokować, faulować (szczególnie Grealisha) i udawać. Belg starał się być w tym meczu wszędzie. Był najważniejszą postacią w swoim zespole i zasłużenie zdobył nagrodę gracza meczu. I to nie tylko przez gola, a napędzanie większości akcji ofensywnych. De Bruyne posłał aż 28 podań w tzw. ostatnią tercję boiska, miał też najwięcej dośrodkowań i oddał najwięcej strzałów. Wykreował także trzy szanse kolegom. Pracował nie tylko w ofensywie, ale i odzyskiwał piłkę po błyskawicznym zakładaniu pressingu. Manchester City kiedy tylko tracił piłkę, to był natychmiastowy doskok i odzyskanie posiadania. Skończyło się na 70,5%.

The Citizens musieli sporo się namęczyć, żeby się przebić. W pierwszej połowie dominowali, ale nie mieli pomysłu na zburzenie defensywnej ściany Atletico. Boczne strefy zostały skutecznie zamknięte, a gospodarzom nie udało się oddać ani jednego celnego strzału. Cancelo, grający zwykle na lewej stronie, tym razem został wystawiony na prawej, żeby pomóc Mahrezowi i wzmocnić atak na Renana Lodiego i wspomagającego go Joao Felixa. Rzeczywiście kilka razy udało się tamtędy przebić, ale zwykle i tak brakowało ostatniego podania albo skutecznie u Atletico działało podwojenie i asekuracja. Pierwsza połowa toczyła się pod dyktando Hiszpanów. Było 0:0, a gospodarze nie stworzyli ani jednej szczególnie groźnej okazji.

W drugiej Atletico na początku zaskoczyło dwiema bardzo szybkimi kontrami. Za pierwszym razem bardzo źle podał Griezmann, a za drugim Llorente wrzucił piłkę tak, że spokojnie złapał ją Ederson. I to było wszystko ze strony Atletico – dwie kontry od 46. do 50. minuty. Z drugiej strony wystarczył jeden błysk geniuszu Phila Fodena i to zaledwie dwie minuty po wejściu na boisko. Posłał podanie, omijając aż kilku zawodników Atletico, a Kevin De Bruyne pokonał Oblaka. Później gospodarzom grało się już luźniej. Belg mógł też trafić na 2:0, ale uderzył za lekko i jego strzał odbił Savić. Teraz w niedzielę wielki hit z Liverpoolem, który prawdopodobnie zdecyduje o tytule mistrzowskim. To niby tylko 1:0 w pierwszym ćwierćfinale, ale i ważna psychologiczna przewaga. Nie trzeba będzie odrabiać żadnej straty na Wanda Metropolitano i grać trzech bardzo intensywnych spotkań w ciągu tygodnia.

 

Related Articles