Przed nami wielki mecz! Spotkają się dwie najmocniejsze ekipy Premier League, a być może także dwie najlepsze na Starym Kontynencie. Jedno jest pewne – w niedzielny wieczór nie poznamy mistrza Anglii, a mimo to spotkanie Manchesteru City z Liverpoolem elektryzuje miliony kibiców. To absolutnie kluczowe starcie tego wyścigu. Jeden z zespołów może wypracować sobie mentalną przewagą przed ostatnią prostą do mety sezonu.
Sytuacja przed niedzielnym hitem jest prosta. The Citizens i The Reds mają po 30 meczów, przy czym podopieczni Pepa Guardioli zgromadzili punkt więcej. Jeśli wygrają z najgroźniejszym rywalem, to będą mieli już 4 oczka więcej. To dużo, bo pozwala na jedno potknięcie bez konsekwencji. Liverpool, nawet jeśli jutro wygra, takiego komfortu sobie nie wypracuje. Choć przewaga w stosunku bramek jest po stronie liverpoolczyków, a to także ma niebagatelne znaczenie. Przy równej liczbie punktów mistrzem zostanie właśnie ten zespół, który legitymuje się lepszym bilansem.
W mijającym tygodniu obie drużyny zbliżyły się do półfinałów Champions League. Liverpool jest w zasadzie jedną nogą w najlepszej czwórce Europy, po wyjazdowym zwycięstwie 3:1 z Benficą. Manchester City będzie się musiał jeszcze napocić w Madrycie. Zwycięstwo 1:0 nad Atletico niczego jeszcze nie przesądza, choć wobec ultradefensywnej taktyki Diego Simeone przebicie muru i wypracowanie sobie minimalnej zaliczki jest wartością, którą należy docenić i szanować. Jedni i drudzy grali we wtorek, więc trudno doszukiwać się, by ktoś miał być bardziej wypoczęty.
Na pewno w kwestiach kadrowych przed jutrzejszym szlagierem jest jeden oczywisty atut Liverpoolu – to nieobecność Rubena Diasa. Portugalczyk jest niekwestionowanym liderem defensywy Obywateli. Nawet pod jego nieobecność Guardiola może zestawić bardzo mocną linię obrony, ale Dias to Dias – z nim byłoby pewniej. A gdy naprzeciwko stają goście pokroju Sadio Mane czy Mohameda Salaha, warto mieć broń defensywną najwyższej jakości. Choć akurat Salah ostatnio się zaciął i nie trafia, ani nie asystuje. Wyręczają go inni – między innymi będący transferowym strzałem w dziesiątkę Luis Diaz.
Jesienią na Anfield Road padł remis 2:2. Liverpool dwukrotnie obejmował prowadzenie – za pierwszym razem na bramkę Sadio Mane odpowiedział Phil Foden. Za drugim razem Mo Salaha ripostował Kevin De Bruyne. Można powiedzieć, że strzelali ci, od których można było tego oczekiwać. Mecz był zresztą kapitalnym widowiskiem.
Pep Guardiola otwartym tekstem mówi, że Jurgen Klopp to jego największy trenerski rywal i gdy zakończy swoją trenerską karierę to z pewnością dojdzie do wniosku, że właśnie rywalizacja z Niemcem była największym wyzwaniem. Mówi to facet, którego starcia z Jose Mourinho w La Liga definiowały futbol XXI wieku i elektryzowały cały piłkarski świat. Klopp zresztą przy każdej okazji także podkreśla respekt, jakim darzy Guardiolę. Obaj stawiają na piłkę ofensywną, choć oczywiście różnice w filozofii futbolu obydwu także są zauważalne gołym okiem. Bez wątpienia obaj potrafią jak mało kto nauczyć swoje drużyny stylu gry. Man City od lat gra ten sam futbol, polegający na całkowitej kontroli nad meczem poprzez posiadanie piłki, niezliczoną ilość podań i wymienność pozycji. Liverpool stawia na szybszą, bardziej bezpośrednią grę, z ogromnym wykorzystaniem dośrodkowań od bocznych obrońców. Z jednej strony tiki-taka, z drugiej gegenpressing. Dwa wielkie trenerskie umysły i ich dwie wielkie drużyny. Mistrz może być jednak tylko jeden, a faworyta poznamy jutro około 19:20, kiedy dobiegnie końca mecz sezonu w Premier League! Niecierpliwie czekamy.