Villarreal przetrwał napór z pierwszej połowy, która – nie wiadomo jakom cudem – zakończyła się wynikiem 0:0, a w drugiej części spotkania wyprowadził trzy potężne ciosy. Hiszpanie sensacyjnie wyeliminowali "Starą Damę" i to demolując ją w Turynie aż 3:0.
Juventus przegrał ten mecz po frajersku. W pierwszej połowie siedział na rywalach jak na jakiejś wygodnej sofie. Co rusz działo się pod bramą Rulliego. Nikt nie mógł go jednak pokonać. Obronił strzał Alvaro Moraty z główki, uderzenie z dystansu Dusana Vlahovicia, później miał farta, bo nawet się nie ruszył, jak Vlahović trafił w poprzeczkę. Juventus napierał i otłukiwał. Kolejną okazję miał jeszcze Vlahović. Villarreal nie istniał w akcjach do przodu, oprócz jednej groźnej kontry i uderzenia Lo Celso. W drugiej połowie Hiszpanie już bronili się lepiej i nie potrzebowali tyle szczęścia, a później wypunktowali gospodarzy. Trzy stałe fragmenty gry, trzy strzały celne i trzy bramki, choć w tym dwa rzuty karne. Piłkę po uderzeniu Moreno z karnego na dłoniach miał Wojciech Szczęsny, ale nie był w stanie obronić. Kilka minut później dobrze w polu karnym przy rzucie rożnym znalazł się Pau Torres. Juventus w doliczonym czasie dobił Danjuma z karnego. To wielkie zwycięstwo Villarrealu na Allianz.
Hiszpanie mogą w ćwierćfinale wylosować kulkę z napisame "Benfica", a wtedy będzie wiadomo, że znów mielibyśmy jednego sensacyjnego półfinalistę Champions League. W zeszłym sezonie nie było nikogo takiego, ale już w 2019/20, gdzie grany był turniej zamiast półfinałów – był to Lyon i RB Lipsk, sezon wcześniej Ajax, a jak ktoś się uprze, to może sobie też tam zaliczyć Tottenham, w sezonie 2017/18 była to Roma – bardzo bliska finału (6:7 w dwumeczu z Liverpoolem, głośno komentowana i pamiętana do dziś ręka Alexandra-Arnolda i skandaliczny brak karnego), w 2016/17 z kolei Monaco. Jest to pewien trend i zawsze miło widzieć w gronie elity kogoś nie z krainy wielkich piłkarskich potęg, a z drugiego szeregu.
Unai Emery może świętować. Nawiązuje swoją pracą do najpiękniejszych momentów Villarrealu w Champions League, kiedy w składzie z Juanem Romanem Riquelme, Diego Forlanem i Marcosem Senną zespół ten był o włos od… finału. To jedna z najromantyczniejszych pojedynczych kampanii drużyn mniejszego kalibru, która stoi obok półfinałów Schalke z sezonu 2010/11, Monaco z sezonu 2016/17 czy też Ajaksu z sezonu 2018/19. Wówczas Arsenal wygrał w dwumeczu tylko 1:0 po trafieniu Kolo Toure, a Juan Roman Riquelme zmarnował w rewanżu na Highbury karnego w 89. minucie. Byłby to gol na wagę finału z Barceloną. Dziś Unai Emery pisze własną historię, dopisał właśnie kolejny rozdział do trofeum Ligi Europy i pokonania w poprzedniej kampanii Manchesteru United w "pandemicznym finale" w Gdańsku. Tym razem jest to rozdział w dużo bardziej prestiżowych rozgrywkach.
Rok temu Villarreal imponował w Lidze Europy, nie przegrał tam ani razu. Wyszedł z grupy z bilansem 5-1-0, potem pokonał: Red Bull Salzburg, Dynami Kijów i Dinamo Zagrzeb – wszystkich z handicapem, a więc zapasem co najmniej dwóch goli w dwumeczu. Rozprawił się z "Kanonierami" w półfinale, a w finale z Manchesterem United po jedynym karnym przestrzelonym przez Davida De Geę. Villarreal wygrał bilet do Ligi Mistrzów, bo w Primera Division radził sobie kiepsko, notował serie remisów i to z Elche czy innymi Hueskami, a z istotnych wyników z mocnymi rywalami, był w stanie tylko ograć Sevillę 4:0, kiedy ta i tak miała już pewne miejsce w TOP4. Emery zajął dopiero 7. miejsce w lidze, ale przez kampanię w Lidze Europy wszedł do elitarnych rozgrywek kosztem choćby Arsenalu. To był jego osobisty rewanż i to w pierwszym sezonie pracy.
Villarreal to zespół grający efektownie. Kiedy już złapie rywala, to nie odpuszcza – tak było w tym sezonie z Alaves, Levante czy Espanyolem. Wszystkim tym zespołom wrzucili w lidze po pięć bramek. Po bardzo słabym początku, gdzie po 16 kolejkach zajmowali odległe 13. miejsce i wygrali w tym czasie zaledwie cztery mecze – zaczęli się sukcesywnie piąć w górę. Weźmy bilans od 17. kolejki, czyli 22 grudnia – jest to dziewięć wygranych, dwa remisy i dwie porażki. Remisy z Atletico i Realem, dwie wpadki z Osasuną i Elche (ten pierwszy rywal kompletnie im nie leży), zwycięstwa z mocnym Realem Sociedad czy Realem Betis oraz wspomniane już wrzucenie po pięć bramek trzem drużynom. Finalny bilans bramkowy wynosi u "Żółtej Łodzi Podwodnej" +22, lepszy ma już tylko Real (+38) i Barcelona (+23), która nadrobiła go dopiero ostatnim meczem z Osasuną.