Senegal pokonał Egipt w finale Pucharu Narodów Afryki po rzutach karnych i po raz pierwszy w swojej historii sięgnął po to trofeum. Sadio Mane okazał się lepszy od swojego klubowego kolegi – Mohameda Salaha.
Aż trudno uwierzyć, że taka ekipa jak Senegal nie miała na swoim koncie żadnego zwycięstwa w Pucharze Narodów Afryki. "Lwy Terangi" dwukrotnie docierały do finału, za każdym razem przegrywając. Turniej formalnie miał być latem 2021 roku, ale został przełożony na styczeń/luty 2022 i namieszał w piłkarskim kalendarzu. Jurgen Klopp mógł oglądać, jak w finale mierzą się dwie jego ofensywne gwiazdy. Skład Senegalu trochę się zmienił od ostatniego turnieju, przede wszystkim w bramce objawił się Edouard Mendy. Trzon zespołu pozostał jednak ten sam – Sadio Mane, Cheikhou Kouyate, Ismailla Sarr, Idrissa Gueye – oni pamiętają porażkę z Algierią w 2019 roku. W 2002 roku Senegalczycy przegrali po karnych z Kamerunem – wówczas Eto'o i koledzy pokazali światu legendarne koszulki bez rękawków. Selekcjoner Senegalu – Aliou Cisse – nie trafił wtedy ostatniego karnego.
Wczorajszy finał był też symboliczny dla Kalidou Koulibaly'ego, który w 2019 musiał pauzować za kartki. Mógł się czuć niczym Pavel Nedved w po finale Ligi Mistrzów w 2003 roku. Stoper Napoli jednak wrócił i podniósł puchar już w następnej edycji. Senegal strasznie "męczył bułę" w fazie grupowej. Miał dwa remisy 0:0 i jedną skromną wygraną 1:0 z Zimbabwe, w dodatku po rzucie karnym w 97. minucie. Był idealnym odzwierciedleniem tego, co nam się w tym turnieju nie podobało. Nuda, wolne tempo gry, brak efektowności i mało bramek. Mecz z Zimbabwe to sztandarowy przykład – szanse głównie po stałych fragmentach i fartowny rzut karny, bo obrońca zablokował strzał ręką. Mecze z Gwineą i Malawi – znowu totalna nuda, kilka główek po wrzutkach i brak sensownych akcji, żeby je w ogóle wkleić do skrótów.
W dalszej fazie jechanie na farcie już by nie przeszło. Senegal miał dość łatwą drogę aż do półfinału – w 1/8 Wyspy Zielonego Przylądka, w ćwierćfinale Gwinea Równikowa. Dodatkowo w tym pierwszym spotkaniu mieli ułatwione zadanie, bo od 21. minuty mogli grać w 11 na 10, a od 57. minuty nawet w 11 na 9. Sadio Mane trafił dopiero po tym, jak Senegal miał przewagę dwóch zawodników. "Lwy Terangi" nadal specjalnie nie przekonywały, trochę lepiej to wyglądało z Gwineą Równikową i Burkina Faso – w obu przypadkach wygrali po 3:1 i trzeci raz w historii znaleźli się w finale. Tam zmierzyli się z Egiptem, który – wzorem Portugalii na Euro 2016 – jechał cały czas na dogrywkach i rzutach karnych. Egipcjanie walczyli o swój ósmy tytuł mistrzów Afryki, ale i tak byli w tym starciu underdogiem. To Senegal miał więcej gwiazd szerzej znanych w Europie.
W kadrze Egiptu furorę robił 33-letni drugi bramkarz – Gabaski. W 1/8 musiał zastąpić bardziej znanego El Shenawy'ego, który doznał kontuzji uda. Gabaski w rzutach karnych odbił strzał Bailly'ego. W półfinale z Kamerunem obronił dwie jedenastki, a N'jie w ogóle nie trafił w bramkę i gospodarzom nie spełnił się sen o tryumfie. Zatrzymał ich właśnie rezerwowy egipski golkiper. W finale także miał swój dzień, fruwał w bramce i głównie dzięki niemu Egipt trzymał się cały czas w grze. W 7. minucie obronił karnego Sadio Mane i to w bardzo efektownym stylu, bo nie był to lekki strzał. W konkursie jedenastek także obronił strzał z wapna w wykonaniu Sarra z Bayernu, tylko tu jego koledzy strzelali gorzej. Gabaski został wybrany graczem meczu, ale to Sadio Mane był bohaterem, bo udźwignął presję, zrehabilitował się i podszedł do ostatniego karnego. Później oglądaliśmy ładne obrazki, jak pociesza płaczącego kolegę z Liverpoolu – Momo Salaha.