Skip to main content

Ralf Rangnick na razie nie jest zbawieniem Manchesteru United. Nieuczciwie jest go co prawda oceniać po kilku kolejkach, ale zrobili to już sami piłkarze, przynajmniej według rewelacji dziennika "The Mirror". Wielu graczy ma być niezadowolonych ze współpracy.

Rangnick w Niemczech ma status "kultowy". Owszem, nie doprowadził nigdy niemieckiego klubu do wielkich sukcesów, nie wygrał siedem razy Ligi Mistrzów z Bayernem, nie ma na swoim koncie tytułów mistrza Bundesligi, ale jest kimś w rodzaju mentora i ojca chrzestnego "gegenpressingu". Przez rolę Franza Beckenbauera bardzo modna była w Niemczech tzw. tradycyjna rola "libero". To gwarantowało Niemcom olbrzymie sukcesy międzynarodowe, a samego Beckenbauera wyniosło na szczyt światowego futbolu. Dlatego Rangnick jeszcze ładnych parę lat temu ze swoim promowaniem czwórki defensywy w jednej linii był uznawany za szaleńca. Był średniowieczną czarownicą, którą najlepiej spalić na stosie za głoszone herezje. Zauroczony taktyką Walerego Łobanowskiego chciał przenieść ją na grunt niemiecki, ale zderzył się z silnie zakorzenioną tradycją.

Misję tę "na salony" udało mu się przenieść dopiero, gdy wprowadził Hoffenheim do Bundesligi i tam konsekwentnie grał efektowną piłkę. Rangnick awansował o dwie ligi z drużyną ze wsi, ale podpartą dużą kasą właściciela Dietmara Hoppa. Trenerski reformator był twarzą projektu. Hoffenheim przezimował jako lider Bundesligi w swoim pierwszym sezonie po awansie. Zespół skończył ligę na siódmym miejscu, ale głównie przez to, że w styczniu stracił swojego lidera – Vedada Ibisevicia. Bośniak grał wtedy, jak szalony. W 17 kolejkach zdobył 18 bramek, nie trafił do siatki tylko w dwóch spotkaniach. Później wszystko się posypało, w styczniu zerwał więzadła… Był taki moment, że Hoffenheim bez swojego lidera nie wygrało aż 14 meczów z rzędu. Rangnick prowadził ten klub przez pięć lat. Później zajął się budowaniem projektu Red Bulla jako dyrektor generalny. Pod jego kierownictwem klub awansował z IV ligi aż do Bundesligi, a dziś jest jedną z najlepszych kuźni europejskich talentów. Nie tylko RB Lipsk, ale i RB Salzburg.

Rangnick wychował takich trenerów, jak: Thomas Tuchel, Julian Nagelsmann, Ralph Hasenhuttl, Marco Rose czy Roger Schmidt. W Manchesterze tego nie wiedzieli, nie znali statusu Rangnicka. Tam przychodził jako menadżer tymczasowy, który nagle próbuje narzucić jakiś swój styl gry z kosmosu. Większość więc uznała, że skoro jest trenerem tymczasowym, to nie ma sensu się w ogóle pocić, bo zaraz przyjdzie przecież ktoś inny. Rangnick jest przyzwyczajony, że prowadzi klub z tylnego siedzenia albo też nie ma w nim tylu gwiazd, łatwiej mu było narzucić swoją wizję od zera w Hoffenheim niż przekonać do niej wielkie europejskie gwiazdy. Tym bardziej, że nie nazywa się Zidane, ani nawet Pochettino, tylko jakiś Rangnick. No i gdzie on w ogóle grał w piłkę? Co osiągnął? Rzut oka na trofea…. jest! Puchar Niemiec z Schalke. Na tym pewnie research robiony przez piłkarzy się skończył.

Treningi są zbyt ciężkie, wielu zawodników nie jest zadowolonych ze swojej pozycji w klubie, Rangnick za bardzo się "panoszy", a do tego faworyzuje kilku graczy ze względu na nazwiska, nie oceniając obiektywnie formy. Czy to nie były zarzuty wobec Solskjaera? Że stawia na beznadziejnego Wan-Bissakę, że ciągla gra Shaw, który zgubił gdzieś formę? Ktoś to wszystko "wyśpiewał" mediom, niczym w PSG. W środku drużyny jest też dochodzenie, kto się tego dopuścił. Idealnym kandydatem jest tu Paul Pogba, który wyrażał swoje niezawodolenie już tysiąc razy, a i tak mu się przecież latem kończy kontrakt. "The Mirror" informował, że 11 graczy chce opuścić klub. Można strzelać, że jest to Van de Beek, Henderson, Lingard czy Martial no i Pogba oczywiście. Mówi się też o młodych graczach, którzy nie widzą swojej szansy w seniorach.

Manchester United w dosłownym tłumaczeniu oznacza "Manchester Zjednoczony". Niezła to zatem ironia. O zjednoczenie szatni zadbać ma doświadczony Mike Phelan. Takie dostał zadanie od Ralfa Rangnicka. Manchester nie wygląda na zespół, ale zbitkę jakichś przypadkowych piłkarzy, a Niemiec zderzył się na dzień dobry z solidną ścianą.

Related Articles