W niedzielne popołudnie oczy fanów Premier League skierowane zostaną na Anfield Road, gdzie dojdzie do szlagieru tej kolejki. W Liverpoolu wciąż wszystkim trudno pogodzić się z odejściem Philippe Coutinho do Barcelony, ale życie nie znosi próżni i nie daje szans na długie rozpamiętywanie – do miasta Beatlesów przyjeżdża lider tabeli i zespół, który w tym sezonie na krajowym podwórku jeszcze nie przegrał. W dodatku Citizens nie borykają się z problemami odchodzących zawodników, a raczej sami występują w roli polującego – być może wkrótce upolują Alexisa Sancheza z Arsenalu.
Odejście Coutinho to nie tylko wielka strata dla Liverpoolu, ale i dla całej Premier League, bo umiejętności brazylijskiego rozgrywającego są powszechnie znane. Gdyby Coutinho był zdrowy, byłby na pewno dużą wartością dodaną w niedzielnym hicie na Anfield Road, ale to tylko akademicka dyskusja, bo były piłkarz Interu Mediolan obecnie leczy kontuzję i to w dodatku już jako piłkarz Blaugrany. Liverpool nie zdołał jeszcze zabezpieczyć sobie zastępcy, choć dużo mówi się o potencjalnych wzmocnieniach – Riyadzie Mahrezie czy Thomasie Lemarze. W niedzielę jednak zapewne w ofensywie The Reds zobaczymy Sadio Mane, Mohameda Salaha, Roberto Firmino i być może Alexa Oxlade-Chamberlaina lub Adama Lallanę.
Osierocony Liverpool nie może płakać nad rozlanym mlekiem, bo sytuacja w lidze nie jest dla The Reds szczególnie wesoła. Wprawdzie obecnie podopieczni Jurgena Kloppa są na 4. miejscu w tabeli, ale za plecami czai się duet drużyn z północnego Londynu i chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie sądzi, że Tottenham i Arsenal zadowolą się występami w Lidze Europy w kolejnym sezonie. Londyńczycy czyhać będą więc na potknięcia Liverpoolu, a doskonałą ku temu okazją jest przyjazd rozpędzonego lidera na stadion w hrabstwie Merseyside.
Inna sprawa, że ostatnio liverpoolczycy mogą pochwalić się naprawdę dobrą serią. Ostatni mecz przegrali… w październiku! 22 października na Wembley Tottenham rozjechał gości z miasta Beatlesów aż 4:1 i od tamtej pory The Reds wyłącznie wygrywali (12 razy) lub remisowali (5 razy). Ostatnie cztery mecze? Cztery zwycięstwa! Paradoksalnie nawet Obywatele nie mają tak dobrej serii, bo przegrali 6 grudnia z Szachtarem Donieck – wprawdzie był to dla nich mecz o pietruszkę, ale fakt jest faktem.
Oczywiście nie można dochodzić do pochopnych wniosków, bo to oczywiście Manchester City jest póki co królem polowania w Anglii – gigantyczna przewaga punktowa w lidze i gra na wszystkich frontach o wszystkie możliwe trofea – tak wygląda aktualna sytuacja Citizens. 15-punktowa zaliczka w lidze jest szczególną wartością, bo tak naprawdę Pep Guardiola coraz mniej musi martwić się o wydarzenia w Premier League – jedna, druga czy trzecia wpadka niewiele by w tym momencie zmieniała. Guardiola to jednak typ perfekcjonisty i jeśli nadarza się możliwość by powtórzyć wyczyn Arsenalu z sezonu 2003/04 (mistrzostwo Anglii bez ani jednej porażki), to na pewno kataloński trener zrobi wszystko, by tak się stało. Być może właśnie w niedzielę czeka go jedna z trudniejszych przepraw w drodze do tego celu.
Trudno jednoznacznie stwierdzić czy Liverpool rzeczywiście ma w sobie odpowiedni potencjał, by w niedzielę stanąć liderowi okoniem. W pierwszym meczu na Etihad Stadium gospodarze rozbili ekipę Kloppa aż 5:0, choć w dużej mierze była to „zasługa” czerwonej kartki dla Sadio Mane. Senegalczyk brutalnie zaatakował wychodzącego z bramki Edersona, kopiąc go w głowę, za co obejrzał w pełni zasłużonego „asa kier”. Gol Aguero i dublety Jesusa oraz Sane posłały The Reds do piłkarskiego piekła.
Obaj menadżerowie stawiają na ofensywną, atrakcyjną dla oka kibica piłkę. Obaj chcą strzelać jak najwięcej goli, wygrywać efektownie i wysoko. Tabela Premier League nie kłamie – Manchester City strzelił aż 64 gole, ale na drugim miejscu w tej statystyce są liverpoolczycy – 50 bramek. To zapowiada nam naprawdę przedniej marki widowisko w niedzielę od 17:00.