Intensywny grudniowo-styczniowy okres Premier League powoli dobiega końca. W środowy wieczór fani angielskiego futbolu będą mieli jednak okazję zobaczyć wielki przebój. Na Emirates Stadium Arsenal zmierzy się z Chelsea. Jeśli przegra, na dobre zagrzebie się poza czołową czwórką ligi, a w perspektywie walki o powrót do Champions League, może być to katastrofa. Chelsea ma 7 punktów więcej i jest w znacznie korzystniejszym położeniu.
The Blues wygrywając wrócą na 2. pozycję w tabeli, za plecami tylko niesamowitego lidera z Etihad Stadium. Przewaga Manchesteru City nie podlega żadnej dyskusji i chyba tylko najbardziej niepoprawni optymiści wśród fanów Chelsea lub Man Utd liczą jeszcze na jakiś zwrot akcji w tym sezonie. Zakładając jednak, że żadne cuda z drużyną Pepa Guardioli dziać się nie będą, to wszyscy pozostali członkowie TOP 6 muszą rywalizować o miejsca w czołowej czwórce ligi, tak by nie wylądować poza Ligą Mistrzów. W walce tej najgorszej wyglądają obecnie notowania The Gunners. Zespół z północnego Londynu ma 38 punktów – bagatela 24 mniej od lidera, ale także 2 mniej od sąsiadującego Tottenhamu i 6 mniej od czwartego Liverpoolu, który w tej kolejce już swój mecz rozegrał. Gołym okiem widać więc, że ewentualna porażka ekipy Wengera będzie oznaczała dla niej ogłoszenie stanu alarmowego. Co może pocieszać fanów Kanonierów? Na pewno fakt, że dzisiejszy mecz rozgrywany będzie na Emirates Stadium. W tym sezonie Arsenal zaskakuje dużą dysproporcją formy w meczach domowych i wyjazdowych. U siebie notuje bilans 8-1-1 i warto tu przystanąć. Jedyny remis to niedawny, szalony mecz z Liverpoolem (3:3), a jedyna porażka to mecz z Manchesterem United, w którym Kanonierzy byli stroną przeważającą, ale cuda w bramce wyczyniał David De Gea. Bilans 8-1-1 to trzeci dorobek punktowy w meczach u siebie w całej lidze, a jeśli dziś Arsenal zapunktuje, będzie w tabeli meczów u siebie drugi, oczywiście za Manchesterem City. Tymczasem w meczach wyjazdowych team Wengera jest po prostu słabiutki – 3 zwycięstwa, 4 remisy i 4 porażki – lepszym dorobkiem w delegacjach pochwalić się mogą np. Burnley, Leicester czy Watford, o wszystkich pozostałych zespołach z TOP6 nie wspominając.
Jesienią na Stamford Bridge w starciu Chelsea z Arsenalem padł bezbramkowy remis, co podtrzymało niezłą serię Arsene’a Wengera w pojedynkach z drużyną Antonio Conte. Wcześniej The Gunners wygrali z Chelsea Tarczę Wspólnoty (po rzutach karnych) oraz finał Pucharu Anglii. Jeśli chodzi o wyniki meczów ligowych z zeszłego sezonu, to atut własnego boiska zadziałał w obu wypadkach. Jesienią Arsenal wygrał aż 3:0, ale w lutowym rewanżu Chelsea zrewanżowała się zwycięstwem 3:1. Z powyższych wyników nie można jednoznacznie wywnioskować, że Wenger ma patent na Conte, ale na pewno Francuz nie musi drżeć przed starciem z The Blues.
Własne „ściany” i niezłe występy w ostatnich meczach z Chelsea to jedno, ale Wenger ma też spore problemy. Po pechowo zremisowanym meczu z West Bromwich (po sporym błędzie sędziego przyznającym rzut karny rywalom) lista kontuzjowanych zawodników Arsenalu jest spora. Nacho Monreal, Aaron Ramsey, Olivier Giroud i Sead Kolasinac – oni nie zagrają dziś na pewno. Pod dużym znakiem zapytania stoją występy Mesuta Ozila i Laurenta Koscielnego – w obu wypadkach rokowania są raczej pesymistyczne. Z tak dużą liczbą nieobecnych istotnych zawodników, trudno o pozytywne myślenie. Sytuacja kadrowa Chelsea jest o niebo lepsza. Od dłuższego czasu poza grą pozostaje David Luiz i to w zasadzie jedyne osłabienie. Nic zatem dziwnego, że mimo wszystko większość stawia dziś na sukces gości.